Kurdyjscy rebelianci znowu zaatakowali Turcję, kurdowie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]Kurdyjscy rebelianci znowu zaatakowali Turcję. Ankara nie chce już słuchać argumentów przeciwko inwazji w irackim Kurdystanie. - Mówcie, co chcecie, a my i tak zrobimy swoje - zapowiada turecki premier. 100 tys. żołnierzy, których Turcja trzyma na swoich wschodnich rubieżach do walki z rebeliantami kurdyjskimi, przybliża się pod iracką granicę. W jej rejon Ankara dowozi też czołgi, samoloty F-16 i śmigłowce bojowe.
Pogranicze w ogniu
Konflikty na granicy turecko-irackiej są coraz częstsze. W prowincji Mardin doszło do zbrojnego starcia między wojskiem a bojownikami Partii Pracujących Kurdystanu. Jeden żołnierz zginął, a dwóch innych zostało rannych. Odpowiedź Ankary była natychmiastowa. Potem w odwecie kurdyjscy rebelianci zabili w prowincji Sirnak i Hakkari 15 tureckich żołnierzy. Kilka dni później PPK znów dała o sobie znać, wysadzając w pobliżu wsi Daglica most, którym jechał turecki konwój. Zginęło 12 żołnierzy, a 16 zostało rannych.
0746glo1.jpg
Kurdowie to największa na świecie mniejszość, która nie ma własnego państwa. W Turcji żyje ich około 12 mln, zamieszkują też Irak, Iran i Syrię. W latach 70. i 80., kiedy walczyli z armią Saddama Husajna, mogli liczyć na schronienie w górskich osadach Kurdów w Turcji. Uciekały tam całe wsie pacyfikowane przez wojska dyktatora. W 1984 roku wybuchło powstanie przeciwko Ankarze, które kosztowało życie ponad 30 tys. ludzi. Po jego upadku w 1999 roku partyzanci ukryli się za granicą iracką, tam odbudowali swe siły i dziś znów atakują. Atakom sprzyjają nastroje wśród tureckich Kurdów, którzy mimo wymuszonych na Turcji przez UE demokratycznych reform wciąż są prześladowani za używanie własnego języka i traktowani jak obywatele drugiej kategorii.
Aktywność kurdyjskich rebeliantów skłoniła armię turecką do kilkukrotnych zapowiedzi przekroczenia granicy i wkroczenia na obszar Iraku, w celu zaatakowania znajdujących się tam kurdyjskich oddziałów. Zapowiedzi te dotąd natrafiały na opór premiera Recepa Tayyipa Erdogana. Jednak eskalacje działań na południowym wschodzie Turcji spowodowały, że rząd wydał rozporządzenie o podjęciu przygotowań do "operacji antyterrorystycznej".
Iracka bezsilność
Biały Dom wezwał w odpowiedzi Ankarę do poszanowania integralności Iraku, przypominając o wrześniowym porozumieniu między Ankarą i Bagdadem. Turcja i Irak zobowiązały się do podejmowania wszelkich niezbędnych przedsięwzięć, w tym finansowych i wywiadowczych, na rzecz przeciwdziałania aktywności zbrojnej Kurdów. Porozumienie nie zezwala na przekroczenie przez armię turecką granicy Iraku.
Iracki prezydent Dżalal Talabani, z pochodzenia Kurd, wezwał partyzantów do złożenia broni. - Zwróciliśmy się do PKK, żeby przerwali walkę. A jeśli chcą nadal walczyć, niech opuszczą Irak i przestaną stwarzać nam dodatkowe problemy - stwierdził. W sukurs przyszedł mu premier Nuri al Maliki, który przyjął u siebie szefa tureckiej dyplomacji Alego Babacana. Po rozmowach ogłosił, że PKK jest złowrogą organizacją terrorystyczną i nakazał zamknięcie wszystkich jej biur w irackim Kurdystanie. - U nas nie ma takich biur - odpowiedział rzecznik kurdyjskiego rządu Dżamal Abdullah i ostrzegł, że jeśli tureccy żołnierzy przekroczą granicę, zostanie zachwiana stabilność regionu.
Zdaniem ekspertów, Talabani i al Maliki nie powstrzymają inwazji, ponieważ ich wpływy na północy Iraku są niewielkie. W praktyce rządzą tam autonomiczne władze kurdyjskie, które mają własne siły bezpieczeństwa i samowolnie podpisują z zachodnimi koncernami kontrakty na wykorzystanie złóż naftowych. Kurdowie na północy Iraku mają tak silną pozycję, że podczas ostatniego wystąpienia w parlamencie iracki minister obrony Abdel Kader al-Obeidi zaznaczył, że iracka armia nie zamierza rozmieszczać tam żołnierzy.
Przez sankcje do wojny
Ankara ma dość opieszałości Bagdadu: - Turcja rozważy nałożenie selektywnych sankcji handlowych na Irak w odpowiedzi na dokonywane z jego terytorium ataki bojowników Partii Pracujących Kurdystanu. Sankcje zostaną również zastosowane wobec grup pośrednio bądź bezpośrednio wspierających separatystyczne organizacje terrorystyczne w regionie - oświadczył turecki premier Erdogan na konferencji inwestorów w Londynie. Reperkusje ekonomiczne mogą być bardzo bolesne. Turcja sprzedaje energię elektryczną miastom w północnym Iraku, uczestniczy też w projektach związanych z odbudową tego kraju, w tym w budowie dróg. Większość żywności, znajdującej się na rynkach miast północnoirackich także pochodzi z Turcji.
Trwają równolegle przygotowania do akcji militarnej. Ostatnio kilkadziesiąt ciężarówek z żołnierzami, karabinami i działami artyleryjskimi zdążało w kierunku Uludere tuż przy irackiej granicy. Podobne konwoje zagraniczni dziennikarze widzieli w innych miejscach. Oznacza to, że 100 tys. żołnierzy, których Turcja trzyma na swoich wschodnich rubieżach do walki z rebeliantami kurdyjskimi, przybliża się pod samą iracką granicę. W jej rejon Ankara dowozi też czołgi, samoloty F-16 i śmigłowce bojowe.
Sytuacja patowa
Rysujący się scenariusz jest bardzo niewygodny dla Amerykanów. Iraccy Kurdowie są wiernymi sojusznikami USA, ale z drugiej strony PPK jest przez Biały Dom oficjalnie uważana za organizację terrorystyczną. Waszyngtonowi pozostaje jedynie perswazja: - Stany Zjednoczone wzywają iracki rząd do szybkich działań, by powstrzymać atak kurdyjskich rebeliantów przeciwko Turcji. USA zaznaczają, że nie chcą, by konflikt rozprzestrzenił się wzdłuż granicy i po jej irackiej stronie. USA podkreślają wobec przywódców Turcji, Iraku i Kurdów, że ataki na granicy muszą ustać - powiedział Tony Fratto, rzecznik Białego Domu. Amerykanie starają się też nakłonić iracki rząd, aby był bardziej zdecydowany w walce z rebeliantami.
Waszyngton przestraszył się perspektywy wejścia Turcji do Iraku, gdyż zaprzepaściłoby to wszelkie szanse na ustabilizowanie tego kraju. Amerykanie obawiają się także, że nowa wojna może skłonić Kurdów mieszkających w Iranie i Syrii do chwycenia za broń, co wpędziłoby w kryzys cały region. Konsekwencje operacji w Iraku popsułyby też stosunki Turcji z USA, które mogłyby utracić jednego z najstarszych i najbliższych sojuszników w nieprzyjaznym sobie świecie muzułmańskim. Przez bazy w Turcji idzie 70 proc. amerykańskich dostaw powietrznych do Iraku.
Coraz gorzej
0746glo2.jpg
Premier Erdogan mówi jednak, że decyzja o akcji zbrojnej zostanie podjęta bez względu na obiekcje Stanów Zjednoczonych.
Wojenna retoryka codziennie wypełnia czołówki tureckich gazet, zaś ostatnie pogrzeby ofiar zamachów i żołnierzy przeradzają się w demonstracje, na które przychodzą wielotysięczne, rozhisteryzowane tłumy. - Niech rząd nie wystawia na próbę naszej cierpliwości! - krzyczeli demonstranci w Ankarze. Do komisji poborowych zgłasza się wielu rekrutów chętnych do walki z PPK.
Turecka artyleria codziennie ostrzeliwuje z granicznych gór drogi po stronie irackiej, którymi mają przeprawiać się kurdyjscy partyzanci. Turecka armia w pościgu za PPK zapędza się w głąb Iraku. Ostatnio 300 żołnierzy sił lądowych weszło na głębokość 10 km na terytorium irackie. Wspierały ich samoloty F-16, które wystartowały z lotniska w Dijarbakir. Z informacji podanych przez koła wojskowe w Ankarze wynika, że w czasie akcji zabito co najmniej 34 separatystów. Rząd turecki zastrzegł, iż była to operacja na niewielką skalę przeprowadzona w ramach "prawa pościgu" i nie miała nic wspólnego z wielką ofensywą. Zdaniem zachodnich obserwatorów, coraz częściej dochodzi jednak do poważniejszych starć, takich jak w prowincji Tunceli kilkaset kilometrów od granicy z Irakiem. W obławie na bojowników PPK uczestniczyło 8 tys. żołnierzy.
Analityczka Meliha Benli Altunisik jest zdania, że do interwencji dojdzie, gdyż społeczeństwo nie zaakceptuje innej reakcji niż wysłanie wojsk do Iraku. Realizacja tego scenariuszu oznaczać będzie, że Turcy oprócz kilku tysięcy bojowników PPK będą mieli przeciw sobie około 100 tys. irackich peszmergów zaprawionych w bojach z Saddamem Husajnem i znających góry jak własną kieszeń.
2
... [ Pobierz całość w formacie PDF ]