Księżyc w Nowiu oczami Jacoba- rozdział 4, Księżyc w nowiu oczami Jacoba Blacka

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

4.Wilki

 

Ten dzień dłużył mi się w nieskończoność. Kiedy ledwo co trzymałem się na nogach w końcu postanowiłem wrócić do domu. Ostrożnie uchyliłem drzwi, ale niepotrzebnie. Z pokoju Billy’ego dochodziło jego donośne chrapanie. Położyłem się na łóżku nawet się nie przebrawszy. Prawie natychmiast odpłynąłem w objęcia Morfeusza. Kiedy się zbudziłem zaczynało dopiero świtać. Przetarłem zaspane oczy i zerknąłem na stojący na szawce zegarek. Wskazywał on dziesięć po szóstej. Jęknąłem i przewróciłem się na drugi bok z zamiarem ucięcia sobie jeszcze godzinnej drzemki. Niestety nic na to nie wskazywało. Ptaki za oknem, jak na złość musiały śpiewać swoje symfonie głośniej niż zazwyczaj. Przewróciłem się na plecy i zacząłem wpatrywać w sufit. Skoro już i tak nie miałem szans na zaśnięcie to nie mogłem dłużej tamować niemiłych myśli przed napływem do mojej głowy. Poddałem się z westchnieniem. Napłynęły ze zdwojoną siłą. Co z Embry’m? Czy Sam coś knuje? Jakie plany ma wobec mnie Ulay? Jak długo Bella ma zamiar jeszcze mnie odwiedzać? Na te pytania nie miałem odpowiedzi. Uderzyłem pięścią w ramę łóżka. Rozedrgała się. Rozszerzyłem oczy ze zdumienia. Wow, ale jestem silny. Pamiętałem jak jeszcze nie całe dwa miesiące temu spadłem ze stołu kiedy próbowałem pomóc ojcu posprzątać. Wpadłem wtedy na tą ramę, ale nie ruszyła się ni w ząb, chociaż upadłem na nią całym ciałem. Ach, jakie wtedy było wszystko proste. Billy dogadywał się ze mną jak nikt inny, nawet lepiej niz Quil czy Embry. Z kolei oni i ja byliśmy nie rozłączni. I Sam.. Jego nie było w moim życiu. Belli też nie. Tylko to było pocieszające w tej całej sprawie. Zaśmiałem się pod nosem radośnie na myśl o tym, że miała się dzisiaj ze mną spotkać, i jutro i pojutrze..Tak chciałem żeby tak było. Muszę się jej zapytać. Ale jak mi odmówi dalszych spotkań to co ja zrobię? Nie mam zamiaru martwić się na zapas! A wogóle to świat się nie kończy na Belli. Cholera, znowu sam siebie oszukuję. Owszem, mój świat zaczynał się i kończył na Belli. Była dla mnie najważniejsza. Ciekawe czy zdaje sobie sprawę jak na mnie działa. Nie, napewno nie. Nikt nie był w stanie sobie wyobrazić jak kochałem tą dziewczynę; jej budzące się do życia oczy, jej nieśmiały uśmiech, jej gęste lśniące włosy, jej zaczerwienione policzki ale też jej niezdarność, nieśmiałość i miłe usposobienie. Mogłem wymieniać jej wszystkie zalety przez długie godziny, ale nie wiadomo kiedy zegarek wybił właśnie ósmą! Nie wiedziałem , o której miała przyjechać Bella, ale wolałem być już gotowy. Jak dobrze, że dzisiaj był wolny dzień od szkoły! Wczorajsza wichura wyrządziła w rezerwacie i Forks niezłe szkody. Domyślałem się, że Bells też będzie dzisiaj wolna. I nie myliłem się. Kiedy wychodziłem z pokoju pogrążony w myślach zadzwonił telefon. Natychmiast go odebrałem;

-Bells?-zapytałem. Właśnie o niej myślałem więc imię to przyszło mi pierwsze do głowy. Zawstydziłem się jednak moją porywczością, bo gdyby był to kto inny nieźle bym się wkopał.

-Prorok czy co?-zażatowała.- Hej Jacke!

-Cześć. Co tam?- Aż podskakiwałem przed telefonem, że znowu dane mi było usłyszeć ten najmilszy głos.

-W porządku. Chciałam ci tylko powiedzieć, że mam dzisiaj wolne w szkole.

-To super!- wykrzyknąłem choć domyślałem się, że tak będzie.

-Może wpadłbyś teraz do mnie tak dla odmiany?- zapytała nieśmiało. Bardzo mi to odpowiadało. Po pierwsze Billy nie śledziłby każdego mojego kroku, a poza tym może choć trochę udałoby mi się przesunąć termin końca naprawy motorów, przez co Bella spędziłaby ze mną więcej czasu.

-Dla mnie bomba.-powiedziałem tak szczerze, że aż się zaśmiała.

-Założę się, że przeze mnie masz zaległości w szkole- powiedziała przepraszającym tonem. Teraz to ja się zaśmiałem. Co ona gada? Cieszyłem się jak wariat przed każdym spotkaniem z nią. Szkoła to nic!

-Nie takie duże-powiedziałem wesoło

-No to może weź kilka książek to pokujemy razem. Też muszę się podciągnąć.-przyznała. Skrzywiłem się. Świetnie, sesja kucia zamiast romantycznej randki. Ech, czego ja się spodziewałem. No trudno zawsze to będzie kucie z najmilszą dziewczyną pod słońcem.

-Super

-No to do zobaczenia Jacob-pożegnała się.

-Narka-  zakończyłem rozmowę. Biegiem udałem się do kuchni i szybko pochłonąłem kilka jajek, które ktoś usmażył. Kurczę, od kiedy pożeram w takich ilościach? Ktoś chrząknąłem. Spojrzałem przez stół. Cholera. Nawet nie zauważyłem, że Billy tu siedział. Nic dziwnego- spieszno mi było do mojej Belli.

-Cześć tato- mruknąłem

-Dzień dobry. Można wiedzieć gdzie się tak spieszysz?-zapytał szorstko. Przełknąłem ostatni kęs i podniosłem się od stołu.

-Jadę do Belli- odszczeknąłem równie nie miło co i on.

-Nigdzie nie jedziesz- powiedział. Stanąłem jak wryty. Co on sobie myśli, że będzie mnie wiecznie pilnować?

-Masz mi pomóc posprzątać w domu- kontynuował- I zrobić obiad.- Zamyśliłem się. Coś ściemnia ten Billy.

-O ile się nie mylę to sprzątałem dwa dni temu, a na obiad zawsze chodzisz do Clearwater’ów.

-Ale..-zaczął

-A jeśli nie chcesz iść do nich zawsze możesz zadzwonić po pizze.-przerwałem ojcu- Ja wychodzę. Nie wiem kiedy wrócę. I możesz się nie martwić, nie mam zamiaru się denerwować, bo jadę do Belli- dodałem zjadliwie po czym wyszedłem z domu.

-Jacob!- zawołał za mną Billy. Nie miałem zamiaru nawet zaszczycić go spojrzeniem. Odgarnąłem włosy z czoła i związałem je, poczym ruszyłem leśną drogą do Forks. Deszcz leniwie spadał z nieba. Głupio zrobiłem. Mogłem przecież poprosić Belle, żeby po mnie przyjechała. Z La Push do Forks mogłem iść wieki.  Mój rabbit wymagał jeszcze naprawy, a nie chciałem wracać się do domu, aby skorzystać z telefonu. Przeklęty Billy! Że też zawsze musi mi popsuć humor. Mamrotałem pod nosem na ojca, aż do granicy naszego rezerwatu. Deszcz padał już na całego, jak na stan Waszyngton przystało, więc zatrzymałem się, żeby otworzyć parasol, który dzięki Bogu wziąłem. Przystanąłem niedaleko ciemnej ściany lasu. Mimo, że dzień się dopiero zaczął było tam nadzwyczaj ciemno. Wzdrygnąłem się. Wtedy zobaczyłem coś co sprawiło, że omal nie upadłem na mokrą kępkę paproci. Zwierzę. Ledwo co widoczne z powodu otaczającego mroku. Wielkie zwierze, które zwróciło na mnie swoje okrągłe, duże, błyszczące oczy. Wstałem szybko, nie oglądając się za siebie i pognałem w kierunku Forks. O Boże! Cholera jasna! Co to niby miało być? Nie obejrzałem się za siebie, żeby znów nie stanąć oko w oko z tym przerażającym stworem. Biegłem coraz szybciej, ale jakoś wogóle tego nie czułem. Wstyd mi było przyznać, ale naprawdę się bałem. Wtedy usłyszałem szuranie opon na mokrym asfalcie. Zwolniłem trochę, a deszcz siekał moją twarz. Kurde, zapomniałem wziąć parasola, który wypadł mi z ręki, kiedy..Znowu się wzdrygnąłem. Samochód jechał coraz bliżej. Wydawał mi się dziwnie znajomy. Embry? Cały się spiąłem w oczekiwaniu na niego. Co miał mi do powiedzenia? A może to ja świrowałem obawiając się o niego. Kiedy samochód podjechał bliżej skuliłem się, bo zobaczyłem, że to nie Embry siedzi za kierownicą.

-Hej stary co ty tu robisz?-krzyknał Quil wyłażąc niezdarnie z pojazdu.

-Szedłem właśnie do Belli- mruknąłem zawiedziony. Tak chciałem, żeby to Embry pogadał ze mną teraz.

- Choć podrzucę cię. I tak zmokłeś już jak kura ;p- powiedział nieświadomy mojego stanu.

- Dzięki- rzuciłem i podszedłem do drzwiczek od strony pasażera. Usadowiłem się wygodnie i podkręciłem klimatyzację. Strasznie było tu gorąco.

- Yyy.. Nie za zimno na klime?-zapytał Quil. Był ubrany w gruby sweter i miał czapkę na głowię. Ja z kolei miałem na sobie tylko podkoszulek. Było mi i tak gorąco jak diabli. Wzruszyłem ramionami.

-Ej Jacke co się stało? Wyglądasz strasznie- zapytał zaniepokojony, jakby dopiero teraz mnie zobaczył. Rzeczywiście, musiałem wyglądać okropnie. Lodowate kropelki wody ściekały ze mnie prawieże strugami. W dodatku ręce i kolana miałem w błocie. Było ono pamiątką po spotkaniu z tajemniczym zwierzęciem. Oczy miałem szeroko otwarte i zapewno było w nich jeszcze trochę przerażenia. Z niechęcią powiedziałem Quil’owi całą historię. Od telefonu Belli aż do jego przyjazdu. Kiedy skończyłem mówić miał rozdziawione usta i nieprzytomnie patrzył na jezdnię. Mijaliśmy powoli granicę miasteczka.

- Patrz gdzie jedziesz- mruknąłem - Jak myślisz co to było?-zapytałem przyjaciela przenosząc wzrok na okno. Pokręcił głową.

- Nie mam pojęcia. Albo jakieś głupie grizzli albo zmutowany olbrzym.- Rzuciłem mu piorunujące spojrzenie. Nie byłem w nastroju na żarty. A co jeśli to coś dorwało Embry’ego jak był na kempingu? Dopiero teraz przyszło mi to do głowy. Nie dość, że był zostawiony na pastwę Sam’a to jeszcze jakiemuś olbrzymiemu zwierzęciu.

- Nie martw się- powiedział Quil odpowiadając na moje nieme pytanie. Nie trudno było wyczytać strach o przyjaciela widziany w moich oczach. - Embry jest twardy. Nie da się im tak łatwo.- Nie byłbym tego taki pewien. Nie wypowiedziałem moich myśli na głos. Dojeżdżaliśmy właśnie do domu Belli. Prawie zapomniałem, że się do niej wybierałem. Serce zakołotało mi radośnie. A jednak mogłem pozwolić sobię na chwilę zapomnienia w codziennych niepokojach. Popatrzyłem na mały domek Belli. Koło niego stała jej sędziwa furgonetka, którą Charlie odkupił od Billy’ego. Przniosłem wzrok znów na domek. W jednym z okien dostrzegłem zniecierpliwioną twarzyczkę. Uśmiechnąłem się szeroko. Chyba też mnie dostrzegła, bo zniecierliwienie widoczne na jej twarzy ustąpiło miejsca uldze i radości. Pomachała mi i spłonęła rumieńcem. Szybko odeszła od firanki. Roześmiałem się.

- Ekhem..- Quil sprowadził mnie na ziemię. Zarumieniłem się.

- Jacke. Wiesz przecież, że ona nie czuje do ciebie tego co ty do niej. Czy to ma sens?- Miałem teraz za złe kumplowi, że powiedział to tak prosto z mostu. Wiedziałem jednak, że ma rację. Westchnąłem.

- Próbować zawsze można- powiedziałem cicho wpatrując się w swoje dłonie.

- Życzę ci , żeby ci się udało.- Podniosłem wzrok. Mówił najzupełniej szczerze.

- Nie zasługuję na nią- mruknąłem. Quil wybuchnał śmiechem.

-Nie żartuj Jacke. Jesteś świetnym kumplem, chłopakiem też będziesz niezłym.

- Dzięki-powiedziałem uśmiechając się.

- Leć już, bo się niecierpliwi- zaśmiał się Quil dając mi sójkę w bok. Odwzajemniłem mu ten gest. Wysiadłem.

- Do zobaczenia!- zawołałem za odjeżdżającym Quil’em. Pomachał mi poczym pokazał język. Zaśmiałem się. Pokonałem w kilku susach podjazd do domu Belli i grzecznie zapukałem. Od razu mi otworzyła. Jej blada twarzyczka sprawiła, że poczułem dziwne ewolucje w brzuchu. Była taka piękna! Jej oczy rozbłysły i wcale nie gasły. Ucieszyłem się. Zlustrowałem ją wzrokiem. Ogólnie też się zmieniła. Nie wyglądała już jak zombi, ale raczej bardziej przypominała człowieka.

- Hej Bells- powiedziałem wesoło uśmiechając się promiennie.

- Cześć Jacke- jej trochę zachrypnięty głos sprawił, że zapomniałem o bożym świecie. Zamrugałem żeby z powrotem wrócić do rzeczywistości. Bella wpuściła mnie do środka i poprowadziła do salony. Tam siadła po turecku na podłodze i uśmiechnęła się zachęcająco. Przełknąłem slinę i splotłem ręce na piersi żeby się opanować. W myślach przywoływałem się do porządku. Prawie nie mogłem się powstrzymać żeby tylko siąść tak blisko niej jak tylko się dało i mocno ją objąć. A potem zatopić swoje wargi w jej ustach i rozkoszować się cudownym pocałunkiem z nieziemsko piękną dziewczyną.

- Siadasz?- zapytała Bella wyrywając mnie z moich marzeń. Uśmiechnąłem się ciesząc się w duchu, że nie wiedziała przed czym tak długo się wahałem. Siadłem w bezpiecznej odległości na skraju wytrzmałości. Podsunąłem się bliżej. A niech mi tam! Najpierw uczyliśmy się matmy. Na zmianę się przepytywaliśmy. Belli szło lepiej, ale tylko ja wiedziałem dlaczego tak było. Musiałem skupić całą swoją uwagę na powstrzymywaniu romantycznych odruchów. Kiedy skończyliśmy kucie odetchnąłem z ulgą. Bella poczłapała zrobić obiad ojcu, a ja dzielnie jej pomagałem. Czasami kiedy coś mi podawała udawało mi się dotykać jej dłoni wmawiając sobie, że ona też tego chce. Za każdym razem Bella pokrywała się rumieńcem. Kiedy w piekarniku grzała się pyszna zapiekanka z serem wróciliśmy do salonu. Z czystym sumieniem zaczęliśmy oglądać jakiś dokument na Discavery. To znaczy, ona oglądała, a ja oglądałem ją. Była o wiele lepsza niż jakiśtam program. Jej włosy nabrały blasku. Wyglądały teraz jak jakiś niewiarygodnie miękki materiał. Zacisnąłem ręce mocniej na torsie. Nie! Ona tego nie chce! A może jednak? Nie..Przynajmniej nie teraz. Popatrzyłem na jej twarz i to był błąd. Jęknąłem prawie bezgłośnie. Długie gęste rzęsy okalały jej ciepłe oczy koloru czekolady. Jej usta były lekko rozchlone, więc jeszce trudniej było mi się powstrzymać. Zatopiłem się w marzeniach. Chciałem podsunąć się bliżej, ująć jej twarz w obie dłoni i szeptać czule jej imię raz po raz zatapiając się w jej niewiarygodnie miękkich i ciepłych wargach. Podsunąłem się bliżej niej słysząc już doskonale jej ciepły oddech. Jeszce trochę..

- Wróciłem!- to Charlie wołał z ganku. Wzdrygnąłem się. Bella zaśmiała się świadoma tego, że komendant Swan wyrwał mnie z innego świata. Westchnąłem. Może to i dobrze, że Charlie to przerwał. Może Bella nie chciałaby się ze mną spotykać, gdybym pokazał jej moje uczucia do niej. Ach teraz mogłem tylko gdybać. Charlie ciągle uzbrojony poszedł do kuchni za smakowitym zapachem dochądzącym z piekarnika. Podniosłem się niezdarnie i spojrzałem na zegarek. Cholera! Było już po dzisiątej. Musiałem zbierać się do domu. W duszy płakałem jak niemowlę. Chciałem zostać z Bellą. Ukołysać ją do snu i patrzyć jak śpi i śni o mnie..Wtulić się w nią. Poczuć, że jest bezpieczna w moich ramionach.

- Chyba zacznę się juz zbierać- powiedziałem niby to swobodnym tonem. Zrobiła zrozpaczoną minę. Byłem prawie wściekły na Charlie’ego, że nie pozwolił mi zrealizować swoich planów co do Belli. Byłem nieomal pewny, że ona też tego chciała.

- Musisz?- zapytała jękliwie. Pewnie, że nie muszę! Mogę tu zostać z tobą choćby i na zawsze, tylko powiedz! Zachowałem to jednak dla siebie.

- Billy pewnie już wychodzi z siebie- zaśmiałem się, choć wcale nie było mi do śmiechu, kiedy pomyślałem o ojcu. Czekała mnie w domu następna kłótnia.

- No okej-mruknęła zwieszając głowę. Teraz nie dałem rady się powstrzymać. Wyciągnąłem rękę przed siebie i podciągnąłem jej podbródek ku górze, żeby musiała na mnie spojrzeć. Drugą ręką złapałem ją za rękę.

-Nie martw się-powiedziałem, a ona bez powodzenia uciekała przed moim wzrokiem rumieniąc się jak piwonia.- Jutro znowu się zobaczymy.

- Jasne- powiedziała odrobinę raźniej, uwalniając się z mojego uścisku. Puściłęm ją niechętnie.

- Dam ci zapiekanki dla Billy’ego- zaproponowała i szybko poczłapała do kuchni. Czekałem na nią nie ruszając się z miejsca i patrząc na rękę, którą dotknąłem jej twarzy. Nigdy jej nie umyję! Bella przyszła po kilku minutach dając mi opakowanie z jedzeniem.

- A wiesz co? Podwiozę Cię- zaproponowała z uśmiechem,. Nie mogłem pozostać jej dłużny i też się uśmiechnąłem.

- Zaraz wracam tato!- krzyknęła jeszcze Charlie’emu i wyszła na ganek. Tam skorzystałem z okazji i złapałem ją za rękę. Dając upust moim uczuciom splotłem jej palce z moimi. Nie zaprotestowała, ale z jej twarzy nie można było nic odczytać. Podprowadziłęm ją do samochodu i usiadłem na miejscu pasażera. Drogę do La Push pokonaliśmy śmiejąc się i żartując z opowiadanych przeze mnie anegdotek. Była naprawde miła. Kiedy zapadła cisza, która wcale nie była dla nas uciążliwa wyjrzałem za okno i omało co nie spadłem z siedzenia. Oczy.. Te same oczy, które widziałem w drodze do Belli. Zacząłem szczękać zębami wcale nie z zimna, ale poprostu ze strachu. Wtedy usłyszałem straszny skowyt. To zwierzę tak wyło. Włosy stanęła mi dęba na karku. Bella też się wzdygała.

- Ciekawe co to było- mruknęła bardziej do siebie niż do mnie.- Widzisz-ciągnęła- Ostatnio w sklepie pojawiło się dwóch turystów, którzy kupowali sprzęt turystyczny. Najpierw rozmawiali tak o byle czym, ale potem ich rozmowa zeszła na szlak. Jeden z nich opowiadał jak to kiedyś na szlaku zobaczył bardzo dziwne zwierzę.-wzruszyła ramionami- Jakieś przerośnięte grizzli czy coś. Może to to samo co właśnie zawyło. Charlie mówił, że od pewnego czasu giną turyści. Strach pomyśleć, jaką straszną śmiercią musieli ginąć, rozszarpani przez dzikie zwierzęta.- Trząsłem się już jak osika na wietrze. A może to zwierzę zrobiło coś Embry’emu? Brr.. Nie mogę o tym myśleć. Wjeżdżaliśmy właśnie do La Push. Za nami znów rozległo się wycie, ale już z nieco dalszej odległości. Byłe też trochę inne niż tamto. Bardziej basowe. Odgoniłem myśli związane ze zmutowanymi grizzly od siebie.

- Dzięki- powiedziałem do Belli i zacząłem niezdarnie wygromalać się z furgonetki.

- Spotkamy się jeszcze jutro?- zapytała płaczliwie. Miałem wielką ochotę wsiąść spowrotem do samochodu, przytulić ją mocno dosiebie i zapewnić, że mogę nawet i zaraz.

- No jasne. Ale jeszcze jutro zadzwonię o której. Okej?-zapytałem. Na jutro motory byłyby już gotowe. Zrobiła zdziwioną minę.

-Okej. No to do zobaczenia- uśmiechnęła się cudownie, a jej oczy zabłysły i odjechała. Westchnąłem. Och, ona jest taaka cudowna. Kiedy mój wzrok padł na dom stanąłem jak wryty. Za krzakiem bezu chował się przede mną ogromne zwierzę. Teraz nie okalała go ciemnośc. To był wilk! Olbrzymi, straszny wilk. Patrzył na mnie swoimi wielkimi czarnymi ślepiami. Stłumiłem krzyk. Te oczy choć tak dzikie wydały mi się dziwnie znajome. Nie miałem pojęcia kogo mi przypominały...

... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • psp5.opx.pl