Kuzynka Lolita - Gdzie Nagini Nie Pomoże, FanFiction
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dedykuję Przeciwniczce i wszystkim, którzy lubią Halloween.
Kuzynka Lolita
Gdzie Nagini nic nie może, tam Fred Weasley dopomoże
czyli sto jeden sposobów na to, żeby Severusa Snape’a szlag trafił
Halloween, Noc Duchów 2001
Chociaż jestem tu stosunkowo krótko, od razu nauczyłem się rozpoznawać Halloween.
Kiedy jesteś w zaświatach, nie liczysz dni – może dlatego, że czas jest tu pojęciem czysto względnym. Jedynym punktem zwrotnym jest właśnie 31 października, dzień, w którym mam święty spokój.
W Halloween możemy się stąd wynieść. Co prawda tylko na krótkie dwadzieścia cztery godziny – ale tak, mamy prawo zejść na ziemię i straszyć, hulać, terroryzować, mścić się i czego tam dusza zapragnie.
Czego dusza zapragnie. O, ironio.
Ja, oczywiście, nigdy nie zszedłem na ziemię. Już raz wydostałem się z tego padołu goryczy, po co miałbym tam wracać? Żeby zobaczyć szczęśliwą rodzinkę zasmarkanego Pottera, króliczozębej Granger albo tego małego padalca i tchórza, Draco? Zakładając oczywiście, że w ogóle założyli rodziny. Nie zdziwiłbym się gdyby Potter wylądował jako uliczny grajek, Granger jako nauczycielka wszystkich przedmiotów naraz w Hogwarcie, a Draco jako… cóż, jako on sam. On i jego ojciec osiągnęli dno.
Jeszcze bardziej wklęsłe od mojego.
Nie, ja nie mam po co schodzić z powrotem na ziemię. Kto tam na mnie czeka? Wolę w ten jeden krótki dzień napawać się taką dozą świętego spokoju, ile wlezie.
Nie, żeby panował tu jakiś tłok – ale nie zionie też pustkami. Jeżeli nadal wierzycie w niebo, piekło, Pola Elizejskie czy zakład pogrzebowy „Hades” – cóż, natychmiast przestańcie, bo to wszystko niezły kit. Na koniec końców wszyscy i tak trafimy do jednego, tego samego miejsca: do krainy umarłych.
Ku przestrodze: brzmi lepiej niż wygląda.
Biało tu. Biało i nic poza tym. Wydawałoby się, że skoro prędzej czy później każdy tu trafi – a jak wiadomo krąg życia będzie trwał, ludzie zawsze będą się rozmnażać i avadować – to powinien czarodziej czarodziejowi na głowie siedzieć, a nie. Bo to miejsce jest nieograniczenie duże i nieograniczenie białe.
Przynajmniej ładnie się odcinam kolorystycznie.
Co śmieszniejsze, po śmierci nikt nie wydaje się chować urazy. Tak, jakby wszystkie ziemskie błahostki typu „kto, kogo, dlaczego i czyją różdżką” przestawały się liczyć. Wystarczy spojrzeć na Syriusza i Bellę: potrafią od czasu do czasu poprowadzić całkiem kulturalną dyskusję i się nie pozagryzać. Sądzę, że Lestrangówna po prostu spokorniała po tym, jak zabiła ją ta tłusta kura domowa, Weasley.
O, właśnie. Fred Weasley, to przyzwoitsze wcielenie Fletchera, nawet tutaj nie zrezygnował z handlu. Nie pytajcie, co sprzedaje. Przy nim nawet ja jestem ucieleśnieniem niewinności.
Tak więc jest Halloween, święto, któremu za życia kompletnie nie poświęcałem uwagi. Połowa osób już wybyła, kolejni przygotowują się do zejścia na ziemię. Widzę Jamesa i Lily, jak zwykle radośnie objętych, radośnie uśmiechniętych, radośnie martwych. Widzę Lupina i Lupinową, tą świśniętą parkę z fiksum dyrdum na punkcie ich syna. Co rok do niego schodzą i przez te dwadzieścia cztery godziny nie robią nic innego, tylko go obserwują. Co to będzie, jak biednemu chłopakowi akurat w Halloween poszczęści się z jakąś dziewczyną?
Widzę nawet jedną siódmą Czarnego Pana. To, co się z nim stało po śmierci jest istotnie bardzo ciekawe. Skoro do naszej białej krainy umarłych trafiają dusze – a teoretycznie rzecz biorąc, Sam-Wiesz-Kto miał ich siedem – to wszystkie one się tu pałętają. Z tym, że dusza przybiera kształt obiektu, w którym siedziała zaraz przed śmiercią, dlatego teraz można tu zobaczyć paradującą tiarę Ravenclaw, brudny, zakrwawiony dziennik... i Harry’ego Pottera.
Tak jest. Skubaniec jeszcze żyje, a już tu trafił. Zawsze, ale to zawsze musiał być o krok przed innymi, prawda?
Halloween, Noc Duchów 2002
Fred Weasley szaleje z wściekłości.
- Kompletny brak szacunku dla zmarłych! Kompletny! O nie, Syriuszu, nawet nie przekonuj mnie żebym tam ponownie zszedł. Świetnie się bawią, nie chcę psuć humoru… nowożeńcom!
- Przesadzasz – stwierdził Moody. – Czy oczekiwałeś, że twój brat z szacunku dla twojej pamięci nigdy nie weźmie ślubu?
- Nie czepiam się samej instytucji matrymonialnej, tylko jej podmiotów! A raczej jednego podmiotu, tego żeńskiego!
- A co masz do żony swojego biednego, samotnego…
- A to, że to moja dziewczyna!
Cisza.
- Była dziewczyna, Fred - powiedziała powoli Tonks. – Myślę, że twoja śmierć niejako uprawniła ją do spotykania innych chłopców…
- Ale czy to koniecznie musiał być mój brat? – krzyknął Fred. – Czy naprawdę nie mogła sobie znaleźć kogoś... no nie wiem… innego?
- Potraktuj to jako komplement, chłopie. Tak za tobą tęskniła, że znalazła sobie kogoś, kto przynajmniej wyglądał tak jak ty…
Tonks dźgnęła kuzyna w bok.
- Syriuszu, to nie jest śmieszne. Angelina prawdopodobnie przechodziła katusze po śmierci Freda.
- Nie wybaczę mu tego! Co rok będę straszyć ich dzieci, aż im psychikę popaczę!
- Na Merlina, uspokój się! To twój brat, czemu nie chcesz żeby był szczęśliwy?
W tym momencie doszedłem do wniosku, że zaraz mi się psychika popaczy. Odszedłem w najbardziej wyludnioną stronę, zapominając, że tam, gdzie jest największa pustka, zawsze są te dwie osoby, które najmniej chcę widzieć. Oczywiście musiałem się na nie natknąć.
- Severusie, mój drogi! Nie zszedłeś jeszcze na ziemię? My z Gellertem właśnie się szykujemy…
- Widzę. Bardzo intensywnie wam te przygotowania idą. Cóż, Dumbledore, jako że po śmierci nie zostało nam wiele innego do roboty poza plotkowaniem, słyszałeś, jak mniemam, o Fredzie i jego małym problemie?
- Trudno było nie usłyszeć. Nie powiem, żeby te krzyki nam się podobały…
- Gell, bądź miły! Cóż, Severusie, mogę ci tylko powiedzieć, że ja wiedziałem, że tak będzie.
- Nie wątpię, Dumbledore, nie wątpię. Cóż, w takim razie życzę wam miłej wyprawy.
- A ty? Nie wybierasz się choćby zobaczyć, kto zajął twoje stanowisko w Hogwarcie?
- Nie kusi mnie wizja zobaczenia panny Granger w moich lochach. Poza tym, ani razu nie zszedłem na ziemię, a co gorsza nie mam nawet takiego zamiaru na najbliższe tysiąclecia. Ale ty przecież wiedziałeś, że tak będzie, Dumbledore.
Halloween, Noc Duchów 2005
Bella mi powiedziała, że mogę spokojnie zejść na ziemię, bo ani Granger, ani Potter nie uczą w Hogwarcie. Jakby tylko o to chodziło.
Nie interesuje mnie, ile dzieciaków spłodziło młode pokolenie Weasleyów, nie interesuje mnie, kto jest nowym dyrektorem Hogwartu (a zapewne jest to McGonnagal, bo któżby inny, skoro Potter nie należy do ciała pedagogicznego), nie interesuje mnie nawet czy jest gdzieś mój grób.
Każdy schodzi na ziemię, żeby odwiedzić swoich bliskich. Nawet Czarny Pan – co prawda nie tyle żeby odwiedzić, co poznęcać się nad Lucjuszem, ale zawsze jest to jakiś cel. Jedynym miejscem, jakie ja miałbym odwiedzać, w jakim są resztki moich tak zwanych bliskich, są groby moich rodziców – ale po co miałbym teraz tam chodzić, skoro nie robiłem tego nawet za życia? Po co miałbym stać nad nagrobkiem mojej matki, mojej bezmyślnej matki, która dała się zakatować własnemu mężowi, na dodatek zwykłemu mugolowi? Nie mówiąc już o moim ojcu, którego przez całe życie uważałem za nic niewartego głupca, za zawsze wstawionego, zawsze wściekłego głupca i mordercę?
Jedyna osoba, dla której bym zszedł na ziemię, stała teraz kilka metrów ode mnie, przygotowując się do odwiedzin u swojego syna.
Ale nie mogłem żadnej z tych rzeczy powiedzieć Bellatrix, dlatego odparłem najzwyczajniej:
- Nie widzę w tym sensu, Bello.
I odszedłem.
Halloween, Noc Duchów 2007
- Sev?
Tylko jedna osoba mnie tak nazywała. Z ust tylko jednej osoby ten skrót mnie nie irytował.
- Evans, proszę, proszę, dlaczego jeszcze tu jesteś? Czy co roku w Halloween nie odwiedzasz swoich krewnych i przyjaciół?
Uśmiechnęła się.
- Owszem.
- To co jeszcze tu robisz?
- Odwiedzam. Przyjaciela.
Westchnąłem. Przez ostatnie dwadzieścia lat z hakiem zapomniałem już, jaka potrafiła być uparta.
- Nie oszukuj się, Lily.
- To ty się nie oszukuj. Czemu jesteś sam?
- Bo wyszłaś za Pottera, Evans.
Trochę ją to zbiło z tropu, ale kontynuowała,
- Czemu tu jesteś zawsze sam?
- A z kim mam być?
- Nie wiem, czemu nie rozmawiasz z Dumbledorem albo…
- Rozmawiam z Dumbledorem. Jak akurat odklei się od swojego… przyjaciela.
- Mówię poważnie, Severusie.
- Evans. – Zaczynała mnie powoli wyprowadzać z równowagi. – Evans, może podczas swojego krótkiego życia nie zauważyłaś, ale jestem typem samotnika. Nie przepadam za towarzystwem, nie przepadam za Dumbledorem, ani za żadną tu obecną osobą. Przez całe życie miałem dwóch przyjaciół, z czego jeden to zdradziecki tchórz, na którego nie mam ochoty patrzeć, a drugi stoi teraz przede mną. Sama sobie odpowiedz na pytanie.
Na chwilę zapadła cisza, podczas której Lily nie przestawała mnie przeszywać swoim świdrującym spojrzeniem.
- Uważam, że powinieneś tam zejść.
Zamrugałem.
- Gdzie?
- Na ziemię. Uważam, ze powinieneś tam zejść i… wszędzie pójść.
- Dużo osób tak uważa. Ale wszystkim odpowiadam to samo: po co?
- Potrzebujesz tego.
Tylko tyle. „Potrzebujesz tego”.
- A skąd ty możesz wiedzieć czego ja potrzebuję, Evans? – warknąłem.
- Widzę. Wpadłeś w stan bezgranicznej nostalgii. Powinieneś pójść i odwiedzić zwłaszcza tego „zdradzieckiego tchórza”. Właśnie, Syriusz mówił, że młody Malfoy ma małżonkę.
Zacisnąłem usta.
- I przestań się nad sobą użalać, Sev. To nieprawda, że nie masz kogo odwiedzać. Nie tylko w Halloween. – Zrobiła rękami nieśmiały gest, jakby chciała pokazać na siebie.
- Evans, pozwól, że ci przypomnę: nienawidzisz mnie.
Zaśmiała się krótko.
- Jesteśmy martwi, Sev. Chyba potrafię ci wybaczyć. – Odeszła parę kroków, po czym odwróciła się jeszcze raz i powiedziała:
- I masz grób. Z ciemnego kamienia. A w wyrytym na nim napisie, jest bodajże wspomniane słowo „bohater”.
Halloween, Noc Duchów 2008
Posłuchałem się Evans.
Sunąc - bo na pewno nie idąc; chód duchów przypominał mroczne ślizgi dementorów bardziej niż jakąkolwiek lewitację – ciemnymi ulicami, kierowałem się w kierunku rezydencji Malfoyów i zastanawiałem się co, na Merlina, we mnie wstąpiło. To Dumledore miał zwyczaj prawić mi kazania na podłożu moralnym, nikt inny. Z drugiej strony, Lily miała na mnie dziwny wpływ. Dlatego rozsądnie było trzymać się od niej z daleka.
A nigdy nie grzeszyłem dużymi pokładami rozsądku.
James Potter był nieznośnym, zadufanym w sobie kretynem, i nawet śmierć go nie utemperowała. Harry Potter był do niego bardzo podobny, ale miał w sobie coś z Lily – na tyle mało, żebym nie miał większych wyrzutów sumienia znęcając się nad nim przez sześć lat, ale na tyle dużo, żebym mu oddał wszystkie moje wspomnienia. Miał prawo wiedzieć – nie był to z mojej strony żaden przedśmiertny gest miłosierdzia, nie znaczyło to też, że zacząłem chłopaka lubić.
...