Kto sieje wiatr kontra Sztormowy kosiarz [część 01], Fanfiction Dr Who, Kto sieje wiatr kontra Sztormowy kosiarz

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.1.
Zderzenie dwóch światów w Summit Creek, Colorado.
– No i?
– Niczego nie widziałem.

Musiało
pójść w twoją stronę.
– Ale
nie
poszło
!
Pełne irytacji sapnięcie.
– Sprawdziłeś w stodole?
– Nie poszło do stodoły.
– Pytam, czy
sprawdziłeś
?
– ...Nie... nie
sprawdziłem
... ale...
Metaliczne szczęknięcie.
– Taaa, no to żeś się spisał, brachu!
Wielkie, drewniane drzwi otworzyły się powoli, z przeraźliwym
skrzypnięciem, wpuszczając blade pasmo księżycowego blasku do wnętrza
stodoły. Snop światła latarki przeciął mrok we wnętrzu. Niemal
natychmiast podążył za nim następny snop światła. Drobinki kurzu
zawirowały w strugach blasku błądzących po starym, opustoszałym
budynku gospodarczym.
– Słoma i tyle. – Jedna ze smug światła zawirowała gwałtownie,
odnajdując w ciemności twarz młodego mężczyzny, który zmrużył oczy w
powodzi jaskrawego blasku. – Co my tu w ogóle robimy, Dean?
– Weź mi nie świeć, co?
Z pewnym wahaniem krąg światła osunął się na ziemię, drgnął, jakby
zniecierpliwiony i zatoczył niewielki półokrąg.
– Dean, poważnie, tutaj nie ma nic prócz złomu, siana i masy pajęczyn.
Żadnej siarki, żadnych skoków temperatury, EMF milczy jak zaklęte. To
jest zwykła, zapyziała stodoła w samym sercu totalnego zadupia. Mieliśmy
jechać do Bobby’ego...
– Przyznaj, Sammy, ty też to słyszałeś. – Drugi promień światła
zygzakami przemierzył wnętrze stodoły, na sekundę zahaczając o inną
młodą twarz; o twarz z wydatną szczęką, szerokim czołem i zmrużonymi,
głęboko osadzonymi oczyma. – Coś jakby jękliwy kaszel? Jakby to coś
było ranne? Albo wkurzone?
– Ta, słyszałem, i to mogło być cokolwiek – jakaś maszyneria, może stary
silnik. Tu w pobliżu są tartaki; to mogła być piła.
– Wiem, jak brzmi piła. Ten dźwięk był zupełnie inny. Był upiorny.
– Nieee, no pewnie, „
jękliwy kaszel”
... Tutaj naprawdę niczego nie ma,
Dean, i ja się stąd zmy...
– Czekaj! – Światło latarki potknęło się o coś po przeciwnej stronie
pomieszczenia, na poddaszu, w pobliżu drzwi otwierających się na pola. –
Co to jest?
Drugi promień światła dołączył do pierwszego i oba szybko przewędrowały
wzdłuż boków dużego przedmiotu, wykrawając z ciemności drewniane,
pomalowane na niebiesko ściany, dwuskrzydłowe drzwi z wstawionymi w
nie kwadratowymi, nieprzejrzystymi szybkami, i blady napis nad
drzwiami.
– „Policyjna budka telefoniczna”? Co to, do diabła jest, Sammy?
– Nie mam pojęcia. Chyba jakiś antyk. W każdym razie wygląda staro...
Dean, dokąd cię...?
– Chcę się przyjrzeć z bliska, ok?
Westchnienie irytacji pomieszanej z rezygnacją.
– To jest budka, Dean... To jest stara, drewniana, zapleśniała budka... a
nas w ogóle nie powinno tu być. Jechaliśmy do Bo...
Drzwi błękitnej budki otworzyły się z nagłym skrzypnięciem. Wylała się
przez nie fala instensywnego, pomarańczowego blasku. Z wnętrza budki
wynurzył się szczupły facet w garniturze. Wkroczył do stodoły tyłem,
przemawiając do kogoś w marszu:
– A jednak powinniśmy to zbadać, Donno. Przecież TARDIS nie przwiozła
nas tu bez powodu.
– Pewnie, tak jakby nigdy wcześniej nie zabłądziła – odparł inny głos z
wnętrza budki.
Dwa promienie światła zgasły w mgnieniu oka – obaj młodzi mężczyźni
wyłączyli latarki i zanurkowali – jeden za stertę siana, a drugi za
przerdzewiały szkielet traktora.
– Rany, Doktorze, co my tu właściwie robimy? – Rudowłosa kobieta
ubrana w błękitną bluzkę, sandały i białe spodnie rybaczki dołączyła do
chudzielca w garniturze. – Co to jest, że za każdym razem, kiedy
wybieramy się na plażę, lądujemy w czymś
takim
? To jest, kurna,
stodoła
, to jest
farma
, to jest jakaś cholerna
wiocha
! Kurz i pleśń, i pełno
zardzewiałego żelastwa, które tylko czeka, żeby sprzedać ci tężec. Albo
inną gangrenę. Nienawidzę, jak jest tak ciemno i chyba właśnie wlazłam w
kupę
!
– TARDIS przywiozła nas tu w jakimś celu – zaprotestował mężczyzna,
zapalając latarkę rzucającą niezbyt jasne i dziwnie niebieskawe światło. –
Musiała
mieć powód.
– Taaa... Wściekła się o to walenie młotkiem po konsoli i tyle. – Kobieta
kichnęła znienacka. – Cudnie! Alergia!
– Tak czy inaczej, coś usłyszałem – powiedział szybko mężczyzna. –
Myślę, że to mógł być...
– Dobra. Nie ruszać się z miejsca!
Kobieta pisnęła przenikliwie. Jaskrawy promień światła osadził w miejscu
mężczyznę w garniturze, który zamrugał szybko za szkłami swoich
prostokątnych okularów w grubych oprawkach.
– Co? – wymamrotał niepewnie.
– Rączki na widoku!
– Co??
– Czego tu szukacie? – Rozległ się szczęk przeładowywanego obrzyna i
kolejny promień światła skrzyżował się z pierwszym.

Co
??? – powtórzył chudzielec w garniturze z kompletnym
niedowierzaniem w głosie.
– Kim jesteście? – spytał wyższy z dwóch niewyraźnych kształtów
kryjących się w cieniu.
– Ta, i po jaką cholerę Houdinicie się w tym pudle? – dodał drugi. – Ciutek
małe dla dwojga, chyba, że na świntuszenie.
Kobieta pisnęła ponownie, tym razem z większym oburzeniem niż lękiem.
– Nie! Celuj! Tym! We mnie! – powiedziała z narastającym gniewem. –
Wsadź sobie w...
– Donno, nie! – zaprotestował chudzielec.
– ...dupę

ciągnęła kobieta.
– Don
NO
! – powtórzył facet w okularach z nieco większym naciskiem.
– ...tę
pukaweczkę
! – dokończyła kobieta w porywie słusznej furii.
Światło spływające wzdłuż odpiłowanej lufy podskoczyło do jej twarzy.
– Nie ruszaj się, zdziro piekielna! I ty, chudy, też!

O
! – powiedziała kobieta, nadymając się gwałtownie. Chudy wykonał
nieokreślony gest rękoma, zupełnie jakby zamierzał machnąć nimi na
wszystko i zrejterować do budki.
- Dean, to nie są demony! – ostrożnie wtrącił głos skrywający się za
drugim snopem światła. Kobieta nie zwróciła nań najmniejszej uwagi.
-
Dobrze słyszałam, nazwałeś mnie
ZDZIRĄ
?! – zasyczała.
- Tak, dobrze słyszałaś, wywłoko piekielna.
-
Ty cholerny gno...
-
DONNO
! – Chudzielec w garniturze poderwał obie ręce (w jednej wciąż
trzymał tę dziwaczną, niebieskawą latarkę) i zamachał nimi w desperacji.

ZAMKNIJ SIĘ!
ZAMKNIJCIE SIĘ, WSZYSCY! PROSZĘ... ZAMKNIJCIE SIĘ!
– ryknął. –
CISZA! JUŻ!
Jakiś pies rozszczekał się w oddali.
– Jesteście ludźmi? – zapytał wyższy (i spokojniejszy) cień po chwili
milczenia.
– Hmm, no, w sumie nie cał...
– Tak! – kobieta wcięła się w słowa chudzielca. – A myśleliście, że czym
jesteśmy? Kurna, duchami?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • psp5.opx.pl