Kuttner Henry - Android, Kuttner Henry opowiadania rozne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Henry Kuttner - Android
www.bookswarez.prv.pl
Bradley wpatrywał si
ę
jak urzeczony w głow
ę
dyrektora.
ś

ą
dek usiłował podpełzn
ąć
mu do gardła. Zakr
ę
ciło mu si
ę
nagle w głowie. Wiedział,
Ŝ
e zaraz
si
ę
zdradzi, a to było by absolutnie fatalne w skutkach.
Si
ę
gn
ą
ł do kieszeni, wyci
ą
gn
ą
ł z niej paczk
ę
papierosów, a z ni
ą
kilka drobnych monet, które
niby przypadkiem upu
ś
- cił na piankowy dywan.
- Ojej - zafrasował si
ę
i przykucn
ą
ł szybko,
Ŝ
eby po- zbiera
ć
pieni
ą
dze.
Opuszczenie głowy to podstawowa zasada pierwszej pomocy w nagłych wypadkach szoku lub
omdlenia i Bradley wła
ś
nie j
ą
stosował. Zamroczenie zaczynało ust
ę
powa
ć
i powracało kr
ąŜ
enie.
Wiedział,
Ŝ
e za chwil
ę
b
ę
dzie musiał wsta
ć
i spojrze
ć
na dyrektora, a był zdecydowany za
panowa
ć
do tego czasu nad swymi odczuciami. Ale w jaki, u diabła, sposób głowa dyrektora
wróciła na swoje miej sce - po tym, co si
ę
wydarzyło ostatniej nocy?
I wtedy wróciła mu zdolno
ść
logicznego rozumowania.
Przypomniał sobie,
Ŝ
e niemo
Ŝ
liwo
ś
ci
ą
było, aby dyrektor rozpoznał go zeszłej nocy pod fałszyw
ą
twarz
ą
z gumo-pla styku, któr
ą
wło
Ŝ
ył specjalnie na t
ę
okazj
ę
. Z drugiej stro ny, po wydarzeniach
ostatniej nocy dyrektor New Product, Inc, powinien by
ć
by
ć
niezdolny do
Ŝ
ycia ani oddychania,
nie mówi
ą
c ju
Ŝ
o korzystaniu ze swych centrów pami
ę
ci. Bradley zostawił tułów tego człowieka
w jednym k
ą
cie po koju, a głow
ę
w drugim.
Człowieka?
Ogromnym zrywem woli zapanował nad sob
ą
. Podniósł ostatni
ą
monet
ę
i wstał zarumieniony.
- Przepraszam -wyb
ą
kał. - Przyszedłem do pana nie w charakterze rogu obfito
ś
ci, tylko z
raportem w sprawie prac nad mutacj
ą
indukowan
ą
.
- Jego zafascynowany wzrok przesun
ą
ł si
ę
na szyj
ę
dyrektora i szybko umkn
ą
ł w bok. Stoj
ą
cy
kołnierz skrywał ewentualne... ewentualne
ś
lady. Wszelkie
ś
lady, ja kie mogł aby pozostawi
ć
ostra j ak brzytwa stal przecinaj
ą
ca ciało i ko
ść
...
Czy istniał jaki
ś
szczególny powód noszenia tego stercz
ą
cego kołnierza? Bradley nie miał
pewno
ś
ci. Jesie
ń
2060 roku przyniosła powa
Ŝ
ne zmiany w m
ę
skiej modzie w po równaniu z
niewygodnymi stylami ubierania si
ę
obowi
ą
zuj
ą
cymi j eszcze kilka lat wcze
ś
niej i noszona przez
dyrektora rozszerzaj
ą
ca si
ę
ku dołowi półpelerynka ze złoconym sza merunkiem i ciasno
dopasowanym kołnierzem wcale nie na le
Ŝ
ała do strojów ekstrawaganckich. Bradley sam miał
tak
ą
. Bo
Ŝ
e, pomy
ś
lał sparali
Ŝ
owany panik
ą
, czy tych... tych stworów nie mo
Ŝ
na nawet zabi
ć
?
Dyrektor Arthur Court popatrzył z łagodnym u
ś
miechem na swojego zast
ę
pc
ę
do spraw
organizacji.
- Kac? - spytał. - Niech pan idzie na na
ś
wietlanie. Ambulatorium jest wniebowzi
ę
te, ilekro
ć
ma
sposobno
ść
do wykorzystania swo jej aparatury. Wydaje mi si
ę
,
Ŝ
e nasz personel jest za zdro wy
jak na ich gust.
On mówił !
Szalona my
ś
l zawirowała pod czaszk
ą
Bradleya: sobow tór? Czy za biurkiem naprawd
ę
siedział
Court? Ale na tychmiast zdał sobie spraw
ę
,
Ŝ
e to nie mo
Ŝ
e by
ć
wyja
ś
nie niem. To był Court, ten
sam Arthur Court, którego Bradley zabił kilka godzin temu. Je
ś
li mo
Ŝ
na to mówi
ć
o zabijaniu,
skoro praktycznie rzecz bior
ą
c Court nie był istot
ą
Ŝ
yw
ą
... przynajmniej nie w tym sensie, co
ludzie.
Wysiłkiem woli zawrócił swój umysł znad granicy bezpie cze
ń
stwa i przyj
ą
ł poz
ę
operatywnego
zast
ę
pcy dyrektora firmy do spraw organizacyjnych. - Z kacem nie ma
Ŝ
ar tów - powiedział. -
Mam tu naj
ś
wie
Ŝ
sze dane...
- Co z tym współczynnikiem zmienno
ś
ci. Z tego co wiem, pojawiło si
ę
co
ś
, co utrudnia
obliczenia.
- To prawda - przyznał Bradley. - Ale chodzi tu o zmienn
ą
teoretycz
ą
. W praktyce nie ma ona
najmniejsze go znaczenia, bo nie prowadzimy eksperymentów z wywoły waniem mutacji u ludzi.
Wska
ź
nik sterylizacji w przypadku muszek owocowych czy... czy truskawek nie odbiega w istot
ny sposób od normy.
- Ale u ludzi odbiega, co? - Court przebiegł szybko wzrokiem dokumenty dostarczone mu przez
Bradleya.
- Mhmmm. Mogliby
ś
my pój
ść
tym tropem, ale to sporo by kosztowało i nie przyniosło
Ŝ
adnych
bezpo
ś
rednich rezul tatów nadaj
ą
cych si
ę
do wykorzystania w praktyce. Decyzj
ę
pozostawiam
panu.
- Ale potrafimy przewidywa
ć
z zadowalaj
ą
c
ą
dokładno
ś
ci
ą
reakcje u organizmów nie b
ę
d
ą
cych
ludzkimi?
Bradley skin
ą
ł głow
ą
. - Z dwuprocentowym współczyn nikiem bł
ę
du. Wystarcza, by w drodze
mutacji uzyskiwa
ć
ziemniaki długie na sze
ść
metrów i smakuj
ą
ce jak rostbef, bez ryzyka,
Ŝ
e
zamiast tego wyjd
ą
nam dziesi
ę
ciomilimetro we i o smaku cyjanku.
- Czy krzywa wariancji podnosi si
ę
w przypadku zwie rz
ą
t?
- Nie. To dotyczy tylko ludzi. Potrafimy wyhodowa
ć
kur czaki składaj
ą
ce si
ę
z samego białego
mi
ę
sa i maj
ą
ce kształt sze
ś
cianu, co ułatwia krojenie. I naprawd
ę
potrafiliby
ś
my mu towa
ć
równie
Ŝ
ludzi, gdyby nie było to prawnie zabronione... ale, jak ju
Ŝ
powiedziałem, wchodzi tu w
gr
ę
pewien czynnik niepewno
ś
ci. Zbyt wielu ludzi, zamiast wyda
ć
zmutowane po tomstwo, ulega
w wyniku tego procesu sterylizacji.
- Hmmm - mrukn
ą
ł Court i zadumał si
ę
. - No do brze, dajmy wi
ę
c sobie spokój z lud
ź
mi. Nie
widz
ę
w tym
Ŝ
adnej korzy
ś
ci. Poniecha
ć
tego kierunku bada
ń
. Skupi
ć
si
ę
na pozostałych. Jasne?
- Jasne - przytakn
ą
ł skwapliwie Bradley. Spodziewał si
ę
,
Ŝ
e b
ę
dzie musiał dokładniej zreferowa
ć
ten punkt spra wozdania, chocia
Ŝ
, po wypadkach ostatniej nocy, nie przed Courtem. Zdał sobie
teraz spraw
ę
,
Ŝ
e wci
ąŜ
trzyma w pal cach nie zapalonego papierosa. Wsun
ą
ł go w usta, podszedł
do bocznych drzwi i otworzył je. Odwrócił si
ę
w progu.
- To wszystko?
Obserwował obracaj
ą
c
ą
si
ę
szyj
ę
Courta, zdj
ę
ty szalon
ą
obaw
ą
,
Ŝ
e mo
Ŝ
e z niej odpa
ść
głowa. Ale
nie odpadła.
- Tak, to na razie wszystko - powiedział uprzejmie Court.
Bradley wyszedł, staraj
ą
c si
ę
wyrzuci
ć
z pami
ę
ci obraz cienkiej czerwonej linii okalaj
ą
cej gardło
Dyrektora, któr
ą
zobaczył przed chwil
ą
, kiedy tamten odwrócił głow
ę
.
A zatem tych stworów nie mo
Ŝ
na zgładzi
ć
poprzez
ś
ci
ę
cie. Ale mo
Ŝ
na j e zniszczy
ć
. Mo
Ŝ
na j e
rozpu
ś
ci
ć
w kwasie, roz bi
ć
młotem, rozmontowa
ć
na cz
ęś
ci pierwsze, spali
ć
... Cały kłopot w
tym,
Ŝ
e nie wymy
ś
lono jeszcze niezawod nego sposobu ich rozpoznawania. Pewn
ą
wskazówk
ą
była krzywa sterylizacji po niezbyt silnym napromieniowaniu, ale uciekaj
ą
c si
ę
do tej metody
mo
Ŝ
na te
Ŝ
było, cho
ć
nieko niecznie przy tak słabych dawkach promieni gamma, wyste rylizowa
ć
prawdziwego człowieka. A i bez tego cz
ęść
ludzi była ju
Ŝ
bezpłodna.
Bradley dysponował tylko ogóln
ą
metod
ą
selekcji. Potem ju
Ŝ
, aby rozpoznawa
ć
te potwory,
musiał zdawa
ć
si
ę
na psy chologi
ę
. Wiedział,
Ŝ
e mo
Ŝ
na je zwykle znale
źć
w
ś
ród wyso- ko
postawionych i wpływowych osobisto
ś
ci, cho
ć
nieko niecznie zajmuj
ą
cych eksponowane
stanowiska. Na przykład taki Arthur Court, który jako dyrektor New Products, Inc. wywieral
ogromny wpływ na kultur
ę
- bo cywilizacja kształtowana jest przez wkładane jej w r
ę
ce narz
ę
dzia
tech- niczne.
Bradley wzdrygn
ą
ł si
ę
.
Zeszłej nocy obci
ą
ł Arthurowi Courtowi głow
ę
.
Arthur Court był androidem.
- No i co ty na to? - zapytał Bradley sam siebie, zna lazłszy si
ę
na korytarzu, za drzwiami
gabinetu Courta. Spoj rzał z czym
ś
w rodzaju akademickiego zaintereasowania na własn
ą
r
ę
k
ę
,
która dr
Ŝ
ała tak, a
Ŝ
furkotały trzymane w niej papiery. Co on mógł na to poradzi
ć
? On czy
jakikolwiek inny człowiek?
Nie mo
Ŝ
na było z nimi walczy
ć
jak równy z równym.
Odznaczali si
ę
prawdopodobnie współczynnikiem inteligen cji daleko wy
Ŝ
szym od I.Q.
ludzko
ś
ci. Na polu czystego in telektu Bradley nie miałby z nimi
Ŝ
adnych szans. Superkom
putery potrafiły rozwi
ą
zywa
ć
zawiłe problemy, z którymi nie poradziłby sobie
Ŝ
aden ograniczony
umysł ludzki. Ostatniej nocy Bradley zało
Ŝ
ył zniekształcaj
ą
c
ą
rysy twarzy gumow
ą
mask
ę
- ale
je
ś
li zimny, metaliczny mózg Courta postawił sobie za zadanie rozwi
ą
zanie zagadki j ego
to
Ŝ
samo
ś
ci, to czy Court nie dojdzie wcze
ś
niej czy pó
ź
niej do wła
ś
ciwej odpo- wiedzi?
A mo
Ŝ
e ju
Ŝ
j
ą
znalazł?
Bradley stłumił w sobie paniczny impuls pchaj
ą
cy go do ucieczki. Za drzwiami, których dotykał
jeszcze łokciem, pa nowała taka martwa cisza. Z tego co wiedział, dysponowali wzrokiem, który
potrafił prze
ś
lizgn
ąć
si
ę
pomi
ę
dzy wiruj
ą
cymi atomami drzwi i zobaczy
ć
tutaj Bradleya, tak
jakby stał za szkłem - przejrze
ć
go na wylot i zajrze
ć
do zwojów jego mózgu, a tam odczyta
ć
przybieraj
ą
ce dopiero kształt my
ś
li.
- To tylko androidy - przypomniał sobie z wielk
ą
sta nowczo
ś
ci
ą
, odwracaj
ą
c si
ę
od drzwi i
zmuszaj
ą
c nogi do podj
ę
cia marszu korytarzem. - Gdyby były takie pot
ęŜ
ne, nie byłoby mnie tu
teraz.
Mimo to zastanawiał si
ę
z gor
ą
czkowym po
ś
piechem, co te
Ŝ
wydarzyło si
ę
ostatniej nocy po j
ego wyj
ś
ciu z mieszka nia Courta. Starał si
ę
nie my
ś
le
ć
o tym, jak wygl
ą
dał Court le
Ŝą
cy bez
ruchu obok masywnej stalowej maczety zbroczo nej tymi plamami, które wygl
ą
dały na zakrzepł
ą
krew, a nie byly ludzk
ą
krwi
ą
.
Sam si
ę
naprawił po wyj
ś
ciu Bradleya? Wła
ś
nie słowa "naprawił" nale
Ŝ
ało tu u
Ŝ
y
ć
- nie
wyleczył. Leczy
ć
mo
Ŝ
na tylko ludzi. Prawdopodobnie zale
Ŝ
ało to od tego, gdzie usy tuowany był
mózg androida. Wcale nie powiedziane,
Ŝ
e znajdował si
ę
w głowie. Głowa jest miejscem zbyt
podat nym na wszelkiego rodzaju zagro
Ŝ
enia, by umieszcza
ć
w niej tak wa
Ŝ
ny zespół. Pod tyloma
wzgl
ę
dami mo
Ŝ
na ulepszy
ć
budow
ę
człowieka. Mo
Ŝ
e androidy to zrobiły. Mo
Ŝ
e mózg Courta
ukryty był bezpiecznie gdzie
ś
w tajemniczych zaka markach jego syntetyczriego ciała i jego
chłodne, cykaj
ą
ce my
ś
li przez cały czas kontynuowały swój zimny jak stal tok, kiedy Bradley stał
tam w szoku niedowierzania, zapatrzony w ciało swojej . . . swoj ej ofiary?
Kto tu był ofiar
ą
, a kto zwyci
ę
zc
ą
!
Po skróceniu o głow
ę
ustały w robocie wszystkie procesy funkcjonalne. Bradley upewnił si
ę
co
do tego. Nie oddy chał, serce mu nie biło. Ale by
ć
mo
Ŝ
e metaliczny mózg cy kał cicho gdzie
ś
w
ś
rodku na swój chłodny sposób. Tak chłodny, pomy
ś
lał irracjonalnie Bradley,
Ŝ
e całe syntetyczne
ciepło syntetycznej krwi nie mogło go podgrza
ć
cho
ć
by o ułamek stopnia w kierunku temperatury
ciała ludzkiego. Albo po wyj
ś
ciu Bradleya tułów Courta wstał i przyspa wał sobie z powrotem
głow
ę
, albo przyszli jacy
ś
inni,
Ŝ
eby usun
ąć
skutki - sabota
Ŝ
u. Czy
Ŝ
by ka
Ŝ
dy działaj
ą
cy robot
emitował co
ś
w rodzaju stałej wi
ą
zki energii, której zanik sprowadzał w dane miej sce brygady
remontowe? Je
ś
li tak było, to Bradley miał szcz
ęś
cie,
Ŝ
e nie oci
ą
gał si
ę
zbytnio z opuszczeniem
pokoju, w którym nie zostało popełnione
Ŝ
adne morderstwo, chocia
Ŝ
głowa Courta le
Ŝ
ała tak
daleko od jego nieruchomego tułowia...
Istnieje oczywi
ś
cie mo
Ŝ
liwo
ść
,
Ŝ
e doznałem pomieszania zmysłów, pomy
ś
lał ironicznie Bradley.
Na pewno b
ę
dzie miał trudno
ś
ci z przekonaniem kogokolwiek,
Ŝ
e tak nie jest. A b
ę
dzie musiał
kogo
ś
o tym przekona
ć
. Nie mógł ju
Ŝ
dalej działa
ć
w pojedynk
ę
. Posun
ą
ł si
ę
ju
Ŝ
za daleko,
Ŝ
eby
zatrzy mywa
ć
zgromadzon
ą
wiedz
ę
dla siebie. Zdradził si
ę
prze prowadzaj
ą
c t
ę
ogniow
ą
prób
ę
,
obcinaj
ą
c androidowi gło w
ę
. Wcze
ś
niej czy pó
ź
niej dojd
ą
to
Ŝ
samo
ś
ci człowieka skry waj
ą
cego
twarz pod gumow
ą
mask
ą
. Zanim to si
ę
stanie, b
ę
dzie musiał przekaza
ć
dalej informacje, w
których był po- siadaniu.
I tu podejmował drugie straszliwe ryzyko. Androidy, poj mawszy go, nie oka
Ŝą
mu cienia lito
ś
ci.
Ale czego mo
Ŝ
e oczekiwa
ć
po ludzko
ś
ci, kiedy opowie t
ę
fantastyczn
ą
histo ri
ę
? Sko
ń
cz
ę
w
pokoju bez klamek, pomy
ś
lał, a one b
ę
d
ą
si
ę
dalej mno
Ŝ
y
ć
, a
Ŝ
...
A
Ŝ
co? A
Ŝ
zdob
ę
d
ą
przewag
ę
liczebn
ą
nad lud
ź
mi i przej m
ą
władz
ę
? Mo
Ŝ
e ju
Ŝ
to zrobiły. Mo
Ŝ
e
po popełnieniu tego nieskutecznego morderstwa pu
ś
ciły go wolno, bo był jedy nym człowiekiem,
jaki pozostał jeszcze w całym cywilizo wanym
ś
wiecie... Mo
Ŝ
e w rzeczywisto
ś
ci był zupełnie nie
szkodliwy. Mo
Ŝ
e...
- Oj , przymknij si
ę
- skarcił z rozdra
Ŝ
niemiem siebie samego.
****************
- A wi
ę
c przynajmniej nie podejrzewa pan,
Ŝ
e i ja je stem... androidem? - spytał surowo doktor
Wallinger.
Był troch
ę
zdenerwowany, bo mijało wła
ś
nie dziesi
ęć
minut, jak siedział pod nieruchom
ą
luf
ą
pistoletu skierowan
ą
w jego brzuch. Sytuacj a, w której j aka
ś
taj emnicza posta
ć
w gumo wej
masce na twarzy i szamerowanej złotem pelerynce roz szerzaj
ą
cej si
ę
kloszowato i skrywaj
ą
cej
wi
ę
ksz
ą
cz
ęść
ciała wła
ś
ciciela siedziała tutaj, w jego bibliotece, zmuszaj
ą
c go do wysłuchiwania
roje
ń
wariata, nale
Ŝ
ała z pewno
ś
ci
ą
do absurdalnych.
- Pan ma dzieci - powiedział Bradley głosem nieco zduszonym przez mask
ę
. - Dlatego wła
ś
nie
postawiłem na pana.
- Słuchaj pan - powiedział powa
Ŝ
nie Wallinger - je- stem fizykiem atomowym. Przypuszczam,
Ŝ
e
wi
ę
kszej pomo- cy mógłby panu udzieli
ć
psycholog, nie...
- Chciał pan powiedzie
ć
psychiatra?
- Wcale nie. Oczywi
ś
cie,
Ŝ
e nie. Ale...
- Ale i tak bierze mnie pan za wariata. W porz
ą
dku. By łem na to przygotowany. Przypuszczam,
Ŝ
e gdyby nie to, nie zaufałbym panu tak dalece.. To normalna reakcja. Ale... niech ci
ę
szlag,
człowieku, zastanów si
ę
! Spójrz na to po wa
Ŝ
nie. Czy
Ŝ
nie mo
Ŝ
na sobie wyobrazi
ć
,
Ŝ
e mogłoby
doj
ść
do czego
ś
takiego?
Wallinger, zerkn
ą
wszy ukradkiem na rewolwer, zł
ą
czył czubki palców i zacisn
ą
ł usta. - Hmmm,
to prawdobodob ne... Tak, wła
ś
ciwie to nie ma
Ŝ
adnego wyra
ź
nego progu. Chocia
ź
dawka 1/100
rentgena dziennie uwa
Ŝ
ana jest za bez pieczn
ą
, o ile oboje z rodziców
ń
ie s
ą
poddawani
bombardo waniu cz
ą
steczkami gamma. Uwzgl
ę
dnił pan normalny czas regeneracji? Widzi pan,
nawet w warunkach bombardowa nia zmutowane geny wykazuj
ą
mniejsz
ą
tendencj
ę
do po-
działu i s
ą
stopniowo wypierane przez geny normalne.
- To dla mnie nic nowego - powiedział Bradley sil
ą
c si
ę
na spokój . - Mnie chodzi o to,
Ŝ
e
promieniowanie gam ma, które wywołałoby mutacj
ę
u ludzi, nie ma
Ŝ
adnego wpływu na roboty,
bo s
ą
bezpłodne. Pół biedy, gdyby bez płodne były tylko andriody, ale promieniowanie gamma
ste rylizuje równie
Ŝ
i ludzi. Pan ma dzieci. Pan jest normalny. Ale...
- Zaraz, zaraz - przerwał mu Wallinger. - Czy nie mog
ą
istnie
ć
androidy-dzieci? Skoro potrafi
ą
wytwarza
ć
do rosłych, to nie mogliby równie
Ŝ
montowa
ć
syntetycznych dzieci?
- Nie. Przemy
ś
lałem to bardzo dokładnie. Dzieci za szybko rosn
ą
. Musieliby przekonstruowywa
ć
całe dziecko -androida co jakie
ś
dwa tygodnie, zmienia
ć
wszystkie jego wymiary wewn
ę
trzne i
zewn
ę
trzne, wszystko w nim przera bi
ć
. Uwa
Ŝ
am,
Ŝ
e wymagałoby to zbyt du
Ŝ
o czasu i wkładu
pracy. Je
ś
li moje wyliczenia s
ą
prawidłowe; nie mog
ą
sobie jeszcze na to pozwoli
ć
. Za mało ich
jeszcze. A pó
ź
niej, kie dy ju
Ŝ
podołaj
ą
temu zadaniu, nie b
ę
dzie to konieczne. Ro zumie pan?
Kiedy wreszcie zdołaj
ą
ju
Ŝ
podj
ąć
ten wysiłek, nie b
ę
dzie ju
Ŝ
takiej potrzeby. I tak b
ę
d
ą
w
wi
ę
kszo
ś
ci. Nie b
ę
d
ą
musiały nas zwodzi
ć
. One...
Bradley urwał. Głos wymykał mu si
ę
spod kontroli. Musi bezwzgl
ę
dnie zachowywa
ć
w tej
sprawie spokój i opanowa nie.
- Mo
Ŝ
na na to spojrze
ć
pod jeszcze innym k
ą
tem - zacz
ą
ł znowu. - Nie wydaje mi si
ę
,
Ŝ
eby
dziecku-androido wi udało si
ę
oszuka
ć
inne dzieci. Te prawdziwe. One zbyt bezpo
ś
rednio
postrzegaj
ą
otoczenie. Mózg androida na strojony jest na syntetyczne my
ś
lenie kategoriami
dorosłe go człowieka. Odwaliły tu kawał dobrej roboty, ale i tak, znaj
ą
c prawd
ę
, mo
Ŝ
na je
przyłapa
ć
na psychologicznych potkni
ę
ciach w adaptacji. Po pierwsze, nie s
ą
ekshibicjo nistami.
Nigdy nie usiłuj
ą
rozpycha
ć
si
ę
łokciami albo wy wy
Ŝ
sza
ć
ponad innych. Bo i po co? S
ą
perfekcyjnie funkcjo nuj
ą
cymi i wydajnymi maszynami. Nie musz
ą
szuka
ć
kom pensacji. S
ą
zbyt
dobrze wyregulowane, by były naprawd
ę
ludzkie.
- To dlaczego nie mog
ą
ich nastawi
ć
na mentalno
ść
dziecka?
- Z tego samego powodu, dla którego nie potrafi
ą
stwo- rzy
ć
fizycznie rosn
ą
cego dziecka. Umysł
dziecka za bardzo ró
Ŝ
ni si
ę
od umysłu dorosłego i za szybko si
ę
zmienia. Roz wija si
ę
. A zreszt
ą
,
po co miałyby to robi
ć
? Nie musz
ą
. Do tej pory udawało im si
ę
nas oszukiwa
ć
, a nawet je
ś
li
jeden człowiek zna prawd
ę
, to co mo
Ŝ
e w tej sprawie uczyni
ć
? Nie wysłuchacie mnie. Nie...
- Przecie
Ŝ
słucham - zaoponował łagodnie Wallinger. - Wyszła z tego nawet interesuj
ą
ca
opowie
ść
. Ciekaw jestem, sk
ą
d zaczerpn
ą
ł pan pomysł.
Bradley ledwie si
ę
powstrzymał,
Ŝ
eby nie powiedzie
ć
: - Zajmowałem si
ę
tym zawodowo. Miałem
okazj
ę
skorelowa
ć
mnóstwo materiałów i wszystko wskazywało na istnienie niewiadomego
czynnika. - Ale nie powiedział tego. Wolał zachowa
ć
anonimowo
ść
, dopóki nie b
ę
dzie miał
pewno
ś
ci, co do swego bezpiecze
ń
stwa w momencie dekonspiracji. Taka wskazówka mogłaby
zbyt szybko naprowadzi
ć
na jego trop.
- Ja... ja to wywnioskowałem - powiedział. - Mam przyjaciół pracuj
ą
cych w rozmaitych instytucj
ach, którzy wci
ąŜ
napomykali o małych nieprawidłowo
ś
ciach, jakie zau wa
Ŝ
yli. Zainteresowałem
si
ę
tym. Wszystko zaczynało si
ę
zgadza
ć
. Zdarzały si
ę
wypadki, w których pacjenci powinni byli
umrze
ć
, czasami nawet umierali, a potem wracali do
Ŝ
y cia. Tak, zawsze tuszowali to formułk
ą
o
zastrzykach z adre naliny i tak dalej, ale zbyt cz
ę
sto to si
ę
zdarzało. I niezmien nie dotyczyło
ludzi na wpływowych stanowiskach. Nie wiem, j ak to w praktyce przeprowadzaj
ą
- by
ć
mo
Ŝ
e
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • psp5.opx.pl