Kto pierwszy powie 'kocham' przegrywa - całość, ♥FanFiction HP♥

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Autor: Ewe25

 

Dop oryginału: http://www.fanfiction.net/s/6405878/16/Kto_pierwszy_powie_kocham_przegrywa

 

Drama/Romance - Draco M. & Hermione G.

 

O miłości, która nie zawsze idzie w parze z rozumem...

 

Na początku chciałam napisać, że jest to mój debiut, a właściwie to pierwsze opowiadanie, które skończyłam. Wiem, że początki są beznadziejne, a dopiero od dziewiątego rozdziału mój styl dostaje miano „ujdzie", ale nie potrafię tego poprawić. Po prostu mam do tego za duży sentyment, żeby coś zmienić, dlatego przepraszam…

 

A teraz pragnę Was zaprosić w podróż przemiany mojej osobowości i charakteru pisowni, które towarzyszyły mi w tej opowieści nieustannie.

 

 

Kto pierwszy powie "kocham" - przegrywa [1]

 

Na początku tejże opowieści przenieśmy się w odległy świat zwany potocznie snami. Za chwilę powinniśmy dotrzeć do pięknego budynku, wkoło otoczonego lasami, roślinami, czyli innymi słowy dżunglą. Pamiętajcie, że wstęp tam mają tylko nieliczni, vipy. My nimi jesteśmy, więc dostaliśmy specjalny zegarek z klepsydrą. Wystarczy ją dobrze ustawić i już się znajdziemy w hotelu „Śpij dobrze".

 

Kiedy już tam dotarliśmy, zobaczyliśmy ściany pokryte pleśnią i brudem, poczuliśmy smród wydobywający się z miliarda korytarzy. Dlaczego? Proste. Nikt tam dawno nie zaglądał. Dawno? Nigdy. Jesteśmy tymi wyjątkowymi, tymi pierwszymi.

 

Okej, dość tego zwodzenia. Wchodzimy na sześćset siedemdziesiąte szóste piętro. Nogi będą bolały, ale trudno. Trzeba od czegoś zacząć.

 

Nareszcie. Ile można wchodzić po schodach? Szkoda, że nie było windy. A może jednak była? Już teraz jest to zbyteczne. W tym momencie wystarczy tylko znaleźć drzwi z numerem… Zaraz jaki to był numer? Zaraz powiem, tylko zobaczę na karteczce. Numer drzwi, pokoju czy jak kto woli, to tysiąc trzysta dziewięćdziesiąt dwa. Duży nie sądzicie? Wystarczy tylko go znaleźć i będzie wyśmienicie.

 

Po paru godzinach wyszukiwania tego durnego pomieszczenia, znaleźliśmy go na prawo od schodów. Tak, jesteśmy okropni.

 

Wchodzimy? Na pewno tego chcecie? Skoro tak. Łapiemy za klamkę i słyszymy jak skrzypią drzwi. Stawiamy krok do przodu. Wracamy. Wycieramy buty w wycieraczkę z napisem „Witaj w moich snach – Draco Lucjusz Malfoy." Teraz już możemy wejść z pewnością, że dobrze trafiliśmy.

 

Znaleźliśmy się w ogrodzie przed jakimś ogromnym, białym domem. Wokół rosła bujna trawa i wszelka inna – akurat według mnie – niepotrzebna zieleń. I oprócz tego, po posiadłości państwa Malfoyów, przechadzała się piękna parka dorodnych pawi.

 

Przenieśmy się teraz za dom, gdzie siedzą na kocach ludzie z szerokim i uśmiechami na twarzy. Jest tam dziewczyna w brązowych lokach na głowie i tego samego koloru oczach, obok której klęczy jej przyjaciółka Ginny wraz ze swoim mężem Blaise'em. Na pierwszy rzut oka widać miłość bijącą od obojga. Gdyby się tak przyjrzeć można by stwierdzić, iż pani Zabini zostanie niedługo matką. Jest w ciąży.

 

Hermiona rozmawiała z przyjaciółką szeptem, a Blaise leżał na kocu, spał. Nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Ktoś, najprawdopodobniej mąż Hermiony, otworzył je szybko. Do ogrodu dołączyła dwójka ludzi. Także para. Przyjaciele. Harry i Pansy Potterowie.

 

Wszyscy zajęli się rozmową. Jednak nadal brakowało męża pani domu.

 

Chwilę potem do brązowowłosej przybiega mały chłopiec. Jest bardzo podobny do swojego ojca. Jedyną rzeczą, która go od niego różni to oczy. Brązowe, po mamie. Reszta należy do rodziciela. Tata i syn mają nawet podobne brzmienie głosu. Nie licząc tego, iż dziecko jest dopiero w wieku dwóch lat.

 

Kiedy dziecko przytuliło się do mamusi, do ogrodu dołączył i tata. Podszedł do rodziny. Poczochrał synka po włoskach i pocałował przelotnie mamę. Chłopiec jednak szybko odszedł spowrotem do piaskownicy, dalej chcąc wykonywać swoją ulubioną czynność - stawianie zamków z piasku.

 

- Kochanie, ale ten malec rośnie. Jeszcze pamiętam jak był malutki i nic nie robił tylko nam przeszkadzał – rzekł ojciec z błyskiem w oku.

 

- No wiesz – oburzyła się kobieta. – Wcale nie przeszkadzał! Poza tym to ty nigdy nie miałeś wyczucia! - dodała ze śmiechem.

 

- Ale teraz mam – powiedział mąż i zaczął zachłannie całować miłość swego życia. Gdy słychać było już jęki ze strony przyjaciół, oderwali się od siebie i z wielkim uśmiechem na twarzy dołączyli do rozmowy.

 

Mężczyźni jak zwykle debatowali o Quidditchu, a panie – co było bardzo dziwne - o dzieciach.

 

- Skarbie, muszę ci coś powiedzieć - zaczęła ponownie, lecz tym razem niepewnie Hermiona. - Jestem… będziesz…

 

- Co? - zapytał mężczyzna, nie bardzo wiedząc, o co chodzi jego ukochanej.

 

- Nasza rodzina powiększy się o kolejne maleństwo – powiedziała popędliwie pani domu.

 

- Kolejny Malfoy w rodzinie! - wykrzyknął uradowany, łapiąc żonę na ręce, po czym zaczął nią kręcić kółka.

 

Draco i Hermiona Malfoyowie byli w tym momencie najszczęśliwszymi ludźmi na świecie.

 

Nawet nie minęła minuta, a zerwałem się z łóżka i - o dziwo - na mojej pięknej twarzy widniał szeroki uśmiech. Dobrze pamiętałem swój sen, nie chciałem go zapomnieć.

 

Od bardzo dawna śni mi się brązowowłosa piękność. Piękność? Czy ja to powiedziałem. Fu... Szczerze powiedziawszy na początku uważałem to za koszmar, lecz z czasem koszmar przerodził się w najcudowniejszą rzecz na świecie. Pokochałem te sny, choć nie zawsze były takie same. Czasem pojawiały się też koszmary, np. byłem świadkiem jej i swojej śmierci, po tym zawsze budziłem się oblany potem i nie mogłem doprowadzić siebie do porządku. Aż się wzdrygnąłem. Brr...

 

Przetarłem oczy.

 

Ciekawe, która godzina?, pomyślałem - tak, wiem, że to dziwne, ale trzeba się przyzwyczajać - i zerknąłem na zegarek obok łóżka. Wskazówki wskazywały godzinę zerową. Co za zbieg okoliczności, a dzisiaj jest już trzydziesty pierwszy października. Dzień Duchów.

 

Wnet poczułem, że coś lub ktoś się do mnie przytula. Odwróciłem głowę i krzyknąłem, budząc przy tym osobę leżącą na moim nagim torsie.

 

- Draco… - powiedziała sennym głosem dziewczyna. Mopsica? Co ona tu robi?

 

- Parkinson! – krzyknąłem rozjuszony. Czy ja się z nią przespałem? Ohyda. - Co ty tu robisz? – powtórzyłem. Odpierdolisz się w końcu ode mnie!

 

 

Kto pierwszy powie "kocham" - przegrywa [2]

 

Nie patrząc czy zrobię jej krzywdę, zepchnąłem ją bezceremonialnie z łóżka, a sam okryłem się kołdrą. Miała na sobie tylko czerwone stringi, więc chyba nic się nie stało? Poza tym nawet gdyby do tego doszło to i tak bym tego nie żałował. Chociaż… same lizanie się z Parkinson jest obleśne. Tylko czemu ja tego nie pamiętam? Aaa… no, tak. Przecież razem z Zabinim zrobiliśmy sobie małą libację alkoholową.

 

Dobra wróćmy do mojego pokoju i zerknijmy bardziej w kierunku łóżka lub podłogi. Zależy kto, co woli. Chociaż nie ukrywam, że chciałbym, abyście się patrzyli na mnie. W końcu Malfoy – wasz pan i inne bzdety. Dobra, dobra, żartuję. Może jednak…

 

Mopsica wstała z podłogi, dość koślawo, bo jej cycki na chwilę zasłoniły mi widok. Matko, ale balony! Na pewno sobie je przykleiła. Kurde, tylko jak to się nazywało? Sutafony? Nie… inaczej…. sylikony? Tak, chyba sylikony.

 

- Dracusiu! – zapiszczała swoim głosem. O ile można to nazwać głosem. Prędzej skrzekiem.

 

Dziewczyna, nie raczej nie dziewczyna. To nie człowiek. To coś szybko weszło do łóżka i pocałowało mnie. Chwilę się zatraciłem. No wiecie, pożądałem jej. Chociaż to bardziej hormony.

 

Po chwili jednak zacząłem trzeźwo myśleć, a czułem się jakbym całował jakieś gówno. Fu, zaraz się porzygam.

 

Ponownie zrzuciłem ją z mojego łóżka. W końcu jutro jest bal i trzeba jakoś wyglądać?

 

- Wypierdalaj stąd! – powiedziałem głośniej, niż przypuszczałem. Oj tam. Przejmować się.

 

Spojrzała na mnie ze smutkiem. Łzy pociekły jej po mordzie. Złapała swój stanik, też był czerwony z koronką, i uciekła.

 

Nareszcie. Ile można czekać? Odetchnąłem z ulgą i poszedłem w kimę, mając ogromną nadzieję, że jutro znajdę sobie jakąś laskę na parę dni. W końcu trzeba się jakoś zabawić. Prawda? Żyć, nie umierać. Zaśmiałem się, po czym zamknąłem oczy i zasnąłem, śniąc o jakiejś blondynce z niezłą dupcią.

 

Kiedy otworzyłem oczy, pamiętałem tylko urywki z mojego, jakże zboczonego snu. Chwiejnie wyszedłem z łóżka i skierowałem się do kibla po jakieś tabletki na kaca. Po dziesięciu minutach doprowadziłem się do porządku: w końcu nie wyjdę z pokoju z włosami roztrzepanymi we wszystkie strony. Mam swoją godność.

 

Wyszedłem ze Wspólnego i skierowałem się na śniadanie, kiszki mi marsza grały. Kiedy tylko tam dojdę, muszę zapytać się Zabiniego gdzie wczoraj spał.

 

Nawet nie spojrzałem, co jem, ale spakowało jak jajka na bekonie, czy coś.

 

- Draco, z kim idziesz na ten bal? – zapytał mnie Blaise. O kurde, wiedziałem, że o czymś zapomniałem. – Nie masz jeszcze laski. No, wiesz, po Tobie się tego nie spodziewałem – zaśmiał się.

 

- Zamknij się. Zapomniałem.

 

- Nie dziwię ci się. Masz tak napięty harmonogram. Przecież noce…

 

- Dobra, rozumiem. – wkurzyłem się na niego, po co mi to wypomina? Chyba, że idzie z kimś naprawdę niezłym. Eh… niech patrzy na siebie. – Zaraz sobie jakąś znajdę – powiedziałem zacząłem rozglądać się po Wielkiej Sali. Na pierwszy rzut oka wpadła mi jakaś Krukonka. Nawet gdyby była zajęta, tak mi się nie oprze. Jak tylko zjem, to po nią pójdę. Albo nie, zrobię to teraz.

 

- Cześć, mała. Może pójdziesz ze mną na ten bal? – zapytałem i puściłem jej perskie oczko. Zalała się rumieńcem - jak ja to lubię.!

 

- No… no, nie wiem. W zasadzie już z kimś idę… - Słysząc to, uśmiechnąłem się do niej jak najbardziej lubiłem. Ha, udało się! Jeszcze tylko mrugnięcie. – Wiesz chyba jednak pójdę z tobą. Jake się nie obrazi. – Teraz to ona się uśmiechnęła. Nawet, nawet.

 

- Super, to spotkamy się przed Wielka Salą o wpół do osiemnastej – powiedziałem i poszedłem. Po co mam czekać aż odpowie. Nie odpowiada jej to trudno. Ważne, że mi tak.

 

Okej, wracam do dormitorium i na lekcje. Dobrze, że dzisiaj są tylko do obiadu.

 

Pomińmy je, bo nic takiego się nie działo. No, może oprócz tego, że Granger i Pottusiowi się dostało za pyskowanie na eliksirach. I dobrze. Matko, jak ja ich nienawidzę. Wrr… dobra, koniec.

 

Po wszelkich przygotowaniach, które zajęły mi pół godziny, w końcu dobrnąłem do Sali. Przebrałem się za wampira. Po chwili zacząłem rozglądać się wokoło, aż nagle wyhaczyłem ją. Kim ona była… mumią? O, fuck! Z kim ja przyszedłem? O tam jest jakaś wampirzyca. A nie, ona jest z Zabinim. Ładna. No trudno. Zawsze jest ten pierwszy raz: będę bez partnerki.

 

Początek jak początek. Dyrek gadał cos o żarciu, jak zawsze zresztą. No, nic. Po chwili zaczęły się pierwsze rytmy. Kilka par weszło na środek. I znów ta wampirzyca. Zatańczę z nią dzisiaj, ale nie teraz.

 

Siedziałem właśnie przy stoliku i co jakiś czas podchodziły do mnie jakieś laski. Nie zwracałem na nie uwagi. Mówią, że udaje niedostępnego, ale nim jestem. Nic nie udaję. Jak coś się nie podoba, to won. Taki już jestem.

 

Nawet nie wiem, ile siedziałem, ile wypiłem alkoholu, ani nawet ile godzin minęło zanim wszedłem na parkiet zapolować.

 

Na pierwszy ogień poszła jakaś wiedźma, po niej był duch. Reszty nie pamiętam, bo po każdym tańcu łyknąłem parę kielonków Ognistej, więc film mi się urwał. Chcąc, nie chcąc wyszedłem na błonia, aby doprowadzić się trochę do porządku. Posiedziałem pod drzewem z pól godziny i kiedy już zaczynałem trzeźwo myśleć, wróciłem na do środka. Od razu wkroczyłem na parkiet. I to właśnie tam ponownie dostrzegłem wampirzycę. Przypominając sobie swoje postanowienie, ruszyłem ku niej.

 

- Zatańczysz? – spytałem grzecznie. Zgodziła się. Czy akurat w tym momencie musieli zagrać cos wolniejszego? Położyła mi swoje ciepłe ręce na szyję, a ja jej swoje na talię. Pasowały jak ulał.

 

Kiedy bujaliśmy się w rytm piosenki, przerzuciła swoje brązowe loki do tyłu. W nozdrza wdarł mi się kwiatowy zapach. Mało co nie zemdlałem. Było mi tak przyjemnie. Wręcz się nim rozkoszowałem! Ah… gdybyście mogli to poczuć wraz ze mną. Padlibyście od razu. Ja się na nogach ledwo utrzymywałem.

 

Spojrzałem jej w oczy w tym samym momencie, co ona w moje. Powoli się w nich zatracałem. Bliski szaleństwa już nie wytrzymałem. Zacząłem ściągać jej i swoją maskę, aby dotknąć jej zaróżowionych ust własnymi. Zamknąłem oczy, nawet nie spojrzałem, kto to jest. On chyba także nie. Zresztą w takim momencie to nie było ważne.

 

Poczułem to co tak bardzo pragnąłem poczuć. Jej usta na swoich. Mniam. Były takie słodkie, takie delikatne. Smakowały jak dojrzała wanilia. Pycha. Całowałem ją namiętnie, niemal brutalnie. Ona nie pozostawała mi dłużna. Nasze języki połączyły się, żeby wirować we wspólnym tańcu. Nagle usłyszałem, że ona coś mówi, szepcze. Pytała się kto to jest, kto ją tak całuję. Zaraz, zaraz, ona nic nie mówiła. Ona myślała.

 

Przerwałem na chwilę, aby posłuchać. Spojrzałam na nią i zaniemówiłem. Tak jak ona pomyślała. Żeby najpierw patrzeć, kogo chce się pocałować, a nie. Czyżbym czytał w myślach? Potem pogadamy. Kiedy ta szlama pójdzie stąd jak najdalej ode mnie. Tak moi drodzy, to była Granger.

 

Za to Ty jesteś… wrr…, usłyszałem w swojej głowie. Czy ona tak pomyślała, a ja to usłyszałem. Przecież na głos tego nie mówiła, bo…

 

Tak, czytasz mi w myślach, no i co? Ja tobie też. Jak będziesz grzeczny – w tym miejscu prychnęła. – To powiem ci co i jak. – Pokiwałem lekko głowa na znak zrozumienia, ale nadal nie mogłem wydobyć z siebie słowa.

 

Obok nas stał Weasley, przyjaciel szlamci. Gadał coś do niej i po chwili zwrócił się do mnie.

 

- Jak jeszcze raz ją pocałujesz lub jeśli ją tylko dotkniesz, to powyrywam Ci włosy z pleców! – krzyknął i opluł mnie przy okazji. Fuu…

 

- A nie przyszło ci do głowy młotku, że to ona mnie pocałowała? – zapytałem z sarkazmem. Wytężyłem mózg i usłyszałem jego myśli. Co? Ona pocałowała tego skurw… – dalej już słuchać nie mogłem. Walnąłem go z pięści w nos. Krew buchnęła. Popatrzyłem na niego z nienawiścią, a potem na Granger. Drgały jej kąciki ust.

 

Jaki ty jesteś wrażliwy. Nie dasz siebie obrazić? Hahaha.

 

Zamknij się. Jutro mi wszystko wytłumaczysz. Zaraz po śniadaniu – rozkazałem jej. Ta tylko spojrzała na mnie jak na kretyna.

 

Rozglądnąłem się po Sali. Weasley wybiegł już z niej wybiegł, pewnie do Skrzydła Szpitalnego. Jakaś osoba do nas biegła. To chyba Blaise Zabini.

 

- Hermiono, nic ci nie jest. Co on jej zrobił? Dopadnę go potem – No, nie wierzę. Zabini i Granger. Hahaha!

 

Z czego rżysz? – spytała mnie w myślach szlama.

 

Nie ważne – sprostowałem. Chciałem już wychodzić, ale stwierdziłem, że zrobię jeszcze na złość Zabiniemu. Co z tego, że to mój przyjaciel. Wybaczy. Jak nie dziś to jutro. Jak nie jutro to… Kiedyś na pewno.

 

Już obmyślałem plan, kiedy znów ją usłyszałem.

 

Nawet się nie waż! Jeśli to zrobisz to zdradzę Twój największy sekret – Jaka groźba!

 

Uuu… już się ciebie boję – zadrwiłem.

 

Powinieneś. – Po paru chwilach dodała. – Jeśli ten swój durny plan wprowadzisz w życie, to krzyknę na całą Salę, że ostatnimi czasy ciągle masz erotyczne sny, po których często się zaspakajasz.

 

Co…skąd wiesz…to znaczy. Jasne – Chyba się jej boje. Skąd ona to wie?

 

Więc jak?

 

Dobra, dobra. Nie zgrywaj niewiniątka. Już stąd spadam.

 

Jak powiedziałem, tak zrobiłem. Poszedłem na błonia. Musiałem przemyśleć to i owo.

 

Po pierwsze: Dlaczego w momencie pocałowania Granger zacząłem czytać w myślach?

 

Po drugie: Co jeśli ona już od dawna tak umiała?

 

Po trzecie: Skąd ona wytrzasnęła to wspomnienie? Chyba, że można wchodzić we wszystkie myśli?

 

Po czwarte: Ile osób umie czytać w myślach?

 

Po piąte: Czemu mam aż tyle pytań, na które nie znam odpowiedzi?

 

Dobra koniec tego dobrego. Łeb mi się jeszcze przegrzeje. Pogadam jutro z Granger. Musi mi to wszystko wytłumaczyć!

 

 

Kto pierwszy powie "kocham" - przegrywa [3]

 

 

Obudziłem się. Poczułem chłód. Z zamkniętymi oczami chciałem podciągnąć kołdrę pod głowę, w myślach przeklinając Zabiniego, że nie zamknął okna. Pomacałem ręką w powietrzu, szukając pościeli, lecz jej nie znalazłem. Pewnie to Blaise mi ją zabrał. Myślał, że to wspaniały dowcip. Phi. Cycek jeden!

 

Otworzyłem oczy, bo po prostu chciałem zamknąć te cholerne okno. Jednak nie widziałam swojego pokoju. Nawet ścian. Byłem na błoniach przy jakimś drzewie.

 

Co? Jak? Yyy… Skąd ja tu?…, moje myśli przez chwile nie funkcjonowały jak powinny. Sam się w nich zaplątałem.

 

Szybko wstałem, ale poczułem silny ból w głowie i zachwiałem się. Gdyby nie drzewo dawno leżałbym na trawie. Aż ciarki mnie przeszły.

 

Powoli, nawet bardzo powoli wszystkie wspomnienia z dnia wczorajszego do mnie przyleciały. Te czytanie w myślach, bal, czytanie w myślach, alkohol, czytanie w myślach, pocałunek… na samo jego wspomnienie poczułem jej zapach, a był taki przyjemny… Draco, skup się!

 

Muszę z nią pogadać i to natychmiast! Albo nie, zrobię to po śniadaniu, bo kiszki mi marsza grają. Już pewnie wszyscy zebrali się w Wielkiej Sali.

 

O, nie! Jak mogłem zapomnieć! Muszę szybko iść do dormitorium, przecież taki śmierdzący i w ogóle, nie pokażę się ludziom.

 

Szybko przebiegłem przez lochy i nim spostrzegłem byłem już w Pokoju Wspólnym. Spojrzałem na wielki zegar, który wisiał nad godłem Slytherinu. Ósma. Świetnie. No trudno, najwidoczniej nie pójdę na pierwsze dwie lekcje, a nawet gdybym chciał, to i tak bym się nie wyrobił na pierwszą. Tyle razy wagarowałem, a ten nie będzie pierwszy, więc nie mam żalu.

 

Po dwudziestu minutach byłem już gotowy i śmiało wkroczyłem do Wielkiej Sali na śniadanie. Ku mojemu zdziwieniu była prawie pełna. Pewnie odwołali lekcje. Tym lepiej.

 

Pierwszy raz słyszałem taki szum. Z każdej strony rozmawiali głośno i bardziej cicho. Dziwne.

 

Dosiadłem się do Zabiniego i tych dwóch tępych osiłków: Crabba i… - Zaraz jak on miał? Nieważne. - I tego drugiego. Nałożyłem sobie kopiasty talerz jajek na bekonie. Mniam, moje ulubione danie. Nieważne, jak zresztą wszystko tego dnia.

 

Co rusz słyszałem te głosy. Wiedziałem, że to ma coś wspólnego z tym czytaniem w myślach, więc kiedy tylko zobaczę Granger, będzie musiała mi to wytłumaczyć.

 

A propos Granger, ciekawe gdzie ona jest?, pomyślałem sobie i spojrzałem na stół Gryfonów. Jest. Siedziała tam i gadała w najlepsze z tymi tępakami. Ronusiem Weasleyem i Harrusiem Potterem. Wrr… jak ja ich nienawidzę!

 

Widelec z boczkiem był w połowie drogi do jamy ustnej, kiedy Herm… Granger wstała. Powiedziała coś do nich i skierowała się do wyjścia.

 

Muszę to od niej wyciągnąć! Szybko wsadziłem sobie widelec do ust i z pełną buzią poszedłem za nią.

 

Chyba pójdę do biblioteki i przeczytam sobie jakąś książkę. Lekcje już odrobiłam, więc mam czas wolny.

 

Wiec jednak to nie przelewki z tymi myślami. No, no, zaraz zobaczymy, co tam szlamcia myśli.

 

Kiedy wszedłem do biblioteki, już tam była. Siadała właśnie do stolika, przez co mnie zauważyła. Usiadła. Popatrzyłem na nią i zaśmiałem się.

 

Wolno kierowałem się w jej kierunku, kiedy lekki podmuch wiatru zmierzwił jej włosy. Jeden mały loczek wpadł jej do dekoltu na bluzce. Otworzyłem oczy ze zdumienia. Kiedy podniosłem wzrok i popatrzyłem na jej twarz

 

Co, jak co, ale śliczne ma oczy. I te pełne usta…Ach…

 

Dziewczynie zadrżały wargi i lekko podniosły się ku górze. O, fuck! Zapomniałem z tymi myślami. Ech, no cóż, zdarza się.

 

Spojrzałem na nią jeszcze raz i zobaczyłem pretekst, aby do niej podejść.

 

- Od kiedy czytasz do góry nogami? – spytałem i próbowałem przy tym się nie roześmiać. Dziewczyna zarumieniła się i przekręciła książkę. Dosiadłem się do niej.

 

Co on robi? Super. Jeszcze tego mi brakowało. Teraz wszyscy się na nas gapią. Wrr… jak ja tego nienawidzę. Cholerny dupek!

 

- Ho, ho. Spokojnie. Ja tylko chciałem pogadać – powiedziałem, a ona lekko pacnęła się ręką w czoło.

 

- Ty i gadanie? Nie wierzę – zakpiła. Wkurzyłem się. Ja tu do niej grzecznie, a ona ze mnie kpi. To niedopuszczalne! – Dobra chodź, ale tam gdzie ci pokarzę. Po prostu idź za mną.

 

Dobra. Poszedłem. Co mi szkodzi? Mogę się ponabijać z naszej szlamci – w tym momencie spojrzała na mnie z dezaprobatą.

 

Czy ja powiedziałem coś nie tak?

 

- Denerwujesz mnie. Nie możesz na chwilę się zamknąć. Cały czas nadajesz i nadajesz.

 

Spojrzałem na nią wrogo, a ona zaśmiała się.

 

W pewnym momencie zatrzymała się, a ja na nią wpadłem. Znów poczułem ten zapach. Wanilia? Nie, chyba nie.

 

- Tak – odpowiedziała i weszła za jakieś drzwi. Cóż, ja biedny musiałem pójść za nią. Zresztą jak zwykle.

 

- No, mów, o co w tym wszystkim chodzi? – zapytałem.

 

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • psp5.opx.pl